Forum NEOPETS Strona Główna NEOPETS
Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mroczna Przygoda - oryginalny tytuł, nie ma co
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 50, 51, 52  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
trenerka
Rachel Dark



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 1062
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wydaje mi się, że Łódź

PostWysłany: Wto 16:11, 07 Sie 2007    Temat postu:

Corwell niósł dalej Rachel i zastanawiał się gdzie ją zostawić. Starał się jednocześnie uwolnić z jej uścisku. Czemu musiał iść akurat tą ulicą?
Rachel spokojnie drzemała mając w nosie fakt, że ludzie oglądają się za nią i ciągnącym ją Corwellem.
-Jeżeli już koniecznie mam cię targać to czy nie mogłabyś być odrobinę lżejsza? – wyrzucił pytanie w przestrzeń.
-Chrrrrr…
Obejrzał się. Rachel otworzyła buzię i zaczęła chrapać.
-Tego jeszcze brakowało do dopełnienia obrazka, co? – mruknął i zaczął potrząsać dziewczyną. Z pewnymi oporami zaczęła ona przytomnieć.
-Raz, dwa… raz, dwa…
-Obudź się!
-Mmmmm… - powoli otworzyła oczy. – Tak, Felix kupię ci słodkie bułeczki. Naprawdę co z ciebie za demon… żeby jeść słodycze…
-Czy byłabyś łaskawa oprzytomnieć i przestać mnie używać w formie podpórki?!
Rachel stanęła o własnych siłach, wciąż jednak była pod wpływem alkoholu i wciąż trzymała płaszcz Corwella.
-Gdzie… alkohol? Gdzie słodkie bułeczki? – spytała.
-Skończyły się.
-Jakoś sobie poradzimy – stwierdziła, jakby ten problem nie dotyczył tylko jej. – Wystarczy zaśpiewać… zawsze coś postawią…
-Nie musisz śpiewać.
Do Rachel jednak nie dotarły te słowa, gdyż usilnie usiłowała sobie przypomnieć jakąś piosenkę. Zadanie udało jej się jednak połowicznie, gdyż przypomniała sobie kawałek tekstu bez melodii.
-Piwko w kufelku nie może długo stać… jedno… drugie… a potem jeszcze dwa…
-Kapłani na nas patrzą – stwierdził Corwell wskazując na dwóch młodych kapłanów którzy jako jedni z nielicznych nie zwracali na nich uwagi. Najwyraźniej wymknęli się ze świątyni i zamierzali korzystać z chwilowej wolności.
-Na stos z nimi – stwierdziła spokojnie Rachel.
-Jaki stos? – spytał Corwell.
-Tamten – Rachel wskazała ręką. Corwell podążył wzrokiem w tamtym kierunku i zobaczył, że jakiś odległy budynek płonie. Wyglądało, że jest to gildia uzdrowicieli, a tam chyba zatrzymała się drużyna.
-Ciekawe – mruknął.
-To co, spalimy ich? – spytała Rachel.
-Nie, ale jeżeli szybko się tam dostaniemy to obejrzymy pożar z bliska.
-Ale to na drugim końcu miasta… wszystko się sfajczy zanim tam dojdziemy…
-Chyba, że się pośpieszymy – Corwell machnął ręką i nagle podbiegł do nich jego koń. Corwell szybko go dosiadł, a Rachel nie czekając na zaproszenie szybko usadowiła się za nim.
-Naprzód! – krzyknęła. – Nieś nas wierny Bucefale! Naprzód!
Corwell nic nie powiedział tylko spiął konia i ruszył w stronę gildii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Sob 13:24, 01 Wrz 2007    Temat postu:

Icefire poczuła żar lecący od ognia. Z sąsiedniego korytarza dobiegały krzyki, dezorientując dziewczynę, ale nawet to nie zakłóciło na tyle jej myślenia, by dać jej złudne nadzieje, że nie jest zdana tylko na siebie. Bo owszem, była. Gorąco... Dobiegł ją delikatny podmuch chłodu. Rzuciła się do ucieczki, nie myśląc o niczym prócz tego, że sekundy dzielą ją od śmierci. Huk spadającego stropu oznajmił, że ostatnia droga na zewnątrz została odcięta. Pierścień inferno zacieśniał się.
- POMOCY!- ryknęła, ale trzask płomieni zagłuszył jej głos.- Libris, Balto!
W tej chwili pośród otaczającego ją piekła ujrzała znajomy znak. Feniks, który na jej oczach rozjarzył się fioletowym światłem, rozszerzając się i ukazując jakąś bramę, portal. Błękitny wir zdobił jej wnętrze, ostatni ratunek.
- Lodowy Ogień! Skacz!- Apocalypto wyciągał ramię zakończone kopytem w jej stronę.
Zbliżyła się do niego, ale strach przed śmiercią w płomieniach był za silny.
- To tylko chwila! Proszę!
Gorąc rozstąpił się, tworząc przejście... wciąż ziejące żarem. Iluzja... przeszło jej przez myśli.
Demon złapał ją za ramię i pociągnął. W tej chwili jego kończyny zaczęły ulegać dematerlizacji, by wreszcie cała postać znikła w głuchej rozpaczy. Białowłosa znów została sama. Ogarnęła ją ciemność.
---------------
Icefire... Icefire...
Szept dochodził zewsząd. Przeszywał jej ciało, odcinał od rzeczywistości.
Icefire Icefire Icefire...To wszystko iluzja... Otacza nas... Nawet życie jest iluzją...
- Kim jestes?!- krzyknęła dziewczyna.
...tylko śmierć jest prawdziwa... lecz czy znasz coś, co jest linią między złudzeniem istnienia, a prawdą niebytu?
- Czego chcesz?! Błagam, pomóż mi!
To nieśmierć. Bycie w niebyciu. Martwe życie.
Wtedy półkocica zrozumiała. Sens słów nieznajomego uderzył w nią niczym piorun.
Tak, Lodowy Ogniu. Nie żyjesz.
Sparaliżował ją strach. Może była płochliwa, ale niełatwo ją było wystarszyć. A teraz się bała.
- Więc czemu mówię?!
Bo... istniejesz. Jesteś tworem śmierci. Stoisz na granicy. Ale to jeszcze nie pora, by przejść ją. Zanim umrzesz, musisz od niewiedzy przejść do wiedzy. A teraz skup się. Usłysz ICH skowyt, ICH głos. ONI też mają uczucia, wiesz? Posłuchaj... Czy wierzysz w przeznaczenie? Pozwól mu przemówić.
Szept ucichł, ustępując miejsca tysiącom zimnych jak stal, martwych krzyków. Icefire słyszała śmierć i to straszliwe zjawisko przerażało ją. Lecz czemu dane jej było to usłyszeć...? Jej usta otworzyły się.
Ciało umarłe... Duszo zgubiona... Usłysz mój głos... Usłysz moje wołanie... Usłysz swego pana, i przyjdź na jego wołanie, mój sługo... Wołam cię... Od śmierci prowadzę cię do nieśmierci... od niebytu do bytu... czy słyszysz ten krzyk...? Niechaj mój głos będzie twym przewodnikiem...
Usłysz mój głos...
Usłysz mój głos...
Usłysz mój głos....!

Ciemnośc przeszył pisk sokoła, a potem głuchy huk ukazał przegniłe ciało psa. Poszarzałe koście wyrzynały się spod resztek cuchnącej skóry, rozpadające się wnętrzności wraz z mięśniami wisiały ze ścierwa. Oczodoły świeciły pustką, ostatki warg odsłaniały dziąsła i kły. Dziesiątki równie starych bandaży wystrzeliły za nim, wbijając się w jego ciało i oplatając go, zapełniając pustkę. Iluzja nadała mu nową powłokę, oczy i pektorał, a w chwili, gdy opadł na cztery łapy, pustka rozstąpiła się.
Icefire uniosła powieki. Leżała w zgliszczach korytarza gildii, w powietrzu unosił się odór spalenizny. Ogień zniknął, obok leżącej półkocicy stał niby kamienny posąg czes*. Och, pozostawał jeszcze fakt czy reszta budynku wciąż płonie.

* czes- w kulturze starożytnych Egipcjan czarny stwór z rodziny psowatych, o smukłym ciele, długich, stojących uszach i długiej, ostro zakończonej kufie.


===========
Okay, pomóc komuś?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rod
Mieszaniec



Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 704
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:53, 04 Wrz 2007    Temat postu:

Rodezja rzuciła się w wir walki. Mogło się wydawać, że wymachuje mieczem na oślep; każdy z jej ciosów był jednak dokładnie wymierzony. Atakujący ją padali jeden za drugim. W pewnym momencie zauważyła... panterę...? wystrzeliwującą w jej stronę strzałę. Grot był srebrny, to było pewne...
~~~~~~~~~~
Adyth siedziała na murze Areny i wypatrywała wzrokiem Rod. Po krótkiej chwili znalazła ją. Wyciągnęła strzałę, strzeliła...
~~~~~~~~~~
Było zbyt późno na jakikolwiek unik. Strzała ugodziła mieszańca, najprawdopodobniej w serce... Rodezja upadła na kolana, później na brzuch; strzała wbiła się głębiej, przebiła ją na wylot...

Czerń, czerń, widziała tylko czerń.
-Ocknij się... - usłyszała głos
-Kim jesteś?!
-Jeszcze za wcześnie na Ciebie...
-Kim jesteś, czego ode mnie chcesz?!
-Wiesz, kim jestem. Cóż mógłbym chcieć od tak słabej istoty, jak ty?
-Wcale nie jestem słaba!
-Pomyśl. Gdybyś nie była słaba, nie byłoby Cię tutaj.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale. Ocknij się, Twoi przyjaciele Cię potrzebują.
Ciemność zniknęła, Rod obudziła się na jakiejś leżance. Było nienaturalnie gorąco... Podniosła się szybko, okropny ból przeszył jej klatkę piersiową.Przypomniała sobię strzałę lecącą w jej stronę... Najwyraźniej o włos minęła serce. Była bardzo osłabiona, pomimo to jednak wstała i przemieniła się w wilka. Przemianie towarzyszył okropny ból. Nie lubiła uczucia towarzyszącego przemianie, ale jednak nigdy nie sprawiało jej to bólu... Wybiegła z pomieszczenia, kulejąc trochę. Wszędzie był ogień. przeskoczyła przez płąnący strop, który najwyraźniej spadł z sufitu. W powietrzu unosił się sfond spalonej sierści. Upadła. Nie mogła, poprostu nie mogła... Potrzebowała krwi... Po kilku nieudanych prubach podniesienia się znów straciła przytomność.

=========
W sumie to mnie by się przydało... Rod jest teraz w formie wilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Wto 16:04, 04 Wrz 2007    Temat postu:

Powietrze przeszył ostry, antypatyczny głos.
- Rusz tyłek, sfajczysz się zaraz!
IceFire zerknęła na czesa. Owszem, nie przesłyszało jej się. Zgniłek mówił, i do tego był wyraźnie zirytowany.
- Nie słyszysz?!
Okay. Półkocica wiedziała, że to coś obok ma na imię Kheriti, chodź nie wiedziała SKĄD. Wiedziała też, że coś jest strasznie niemiłe. Ale przede wszystkim wiedziała, że to coś cholernie śmierdzi. Wstała, by wymierzyć psu kopniaka, ale powstrzymała się. Taaaak, nie wyglądał na zbyt wytrzymałego. A mógł się jeszcze przydać.
- Zamknij się!- syknęła dziewczyna, wyginając grzbiet w łuk.- Czemu ogień zniknął?
- Wiesz, przyszedł taki demon, wylazł z magicznego portalu i go zgasił, a potem zniknął!- trupica wywróciła oczami, siląc się na ironię.
- No, to akurat bardzo prawdopodobne. A teraz spadam stąd.
- Wydaje mi się, czy jesteś osłabiona?
- Jestem, bo co?- półkocica zatrzymała się na parapecie, gotowa do skoku.
- Bo się zabijesz, jak skoczysz.
Zerknęła w dół. Wysoko.
- Chyba nie liczysz na to, że tu zamieszkam?-zapytała.
- Nie, ale jest coś, co powinnaś wiedzieć. Wybrano mnie, bym pomogła ci zagłębić się w tajniki nauki o śmierci. Za mną!
Białowłosa jeszcze raz spojrzała w stronę ziemi. Naprawdę wysoko.

Zgniłek, jak dziewczyna zwykła nazywać nadętą czesicę, przemierzała spalone korytarze gildii wraz ze swoją właścicielką. Uważnie oglądała każde znalezione zwłoki, rzucając komentarze w stylu: „zbyt spalone”, czy ”za cuchnące”. Lodowy Ogień nie miała pojęcia, o co chodzi jej towarzyszce, ale posłusznie za nią szła.
W końcu Kheriteti warknęła:
- Tu nic nie znajdziemy. Wszystko poszło z dymem.
- O co ci chodzi?- dziewczyna uniosła brew.
- O juchę, oczywiście. Jak zawsze.- odparła tajemniczo, zauważając wciąż płonącą część budynku. Widać tu ogień dotarł później.- Chodź.
Zgniłofutra skręciła w rozżarzony korytarz.
- Chyba żartujesz!- IceFire zatrzymała się gwałtownie.
- Zamknij się, bieluchu! Tylko tu coś może jeszcze być!
I zanim półkocica zdążyła cokolwiek zrobić, psowata zacisnęła szczęki na jej nodze. Spłoszona dziewczyna skoczyła prosto do płonącej sali.
- Oho!- Kher zbliżyła się do czegoś kudłatego leżącego na podłodze.
- Co masz?
- Pycha żarcie!
IceFire podeszła do znaleziska.
- Chyba nie zamierzasz tego jeść?!- krzyknęła. Kheriti zerknęła na nią ze zdegustowaną miną.
- Ależ owszem, że zamierzam. Co więcej, ZAMIERZAMY!
- Ale...ale...- Ogień przełknęła ślinę.- To TRUP!
- Och, wszyscy jedzą trupy! Przecież nie żywca!
Dziewczyna znów przełknęła ślinę, patrząc na obwąchującą zwłoki czesicę.
- Ale nie LUDZKIE!
Zgniłek pociągnęła lekko zębami skórę stworzenia.
- Przecież to wilk!- Sapnęła.
- Jak ja, ale odwrotnie.
- To znaczy?
- To znaczy, że tylko ciało ma wilka.
Z pyska Kheriti pociekło parę kropli śliny. Oblizała pysk.
- Tym lepiej.
I zanurzyła kły w ścierwie, z którego natychmiast trysnęła krew. Normalne. Tylko....czy wszyscy ścierwa podskakują, gdy się je nadgryzie?!
- Zostaw!
- Nie!
- ZOSTAW!
- Żywe lepsze.
Zostaw....Tym razem głos półkocicy zabrzmiał podwójnie i sykliwie. Czesica wyprostowała się i wbrew woli cofnęła. Zanim zdążyła odeprzeć moc nekromancji, IceFire zarzuciła sobie na plecy wilka i skierowała się ku oknu.


-----
Zgodnie z rozkazem, pani kapitan xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ell_postritee
Zdradliwa rusałka



Dołączył: 23 Sty 2006
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Baza PonySport

PostWysłany: Czw 11:00, 13 Wrz 2007    Temat postu:

Minął jakiś czas, od kiedy Raiell odłączyła się od grupy. Długi czas, wykorzystany bardzo aktywnie - na doskonalenie swoich umiejętności. Podkradała ludziom wino i świetnie się bawiła.
Ale nie zapomniała, że zostawiła za sobą coś ważnego.

Potarła ręką spocone czoło.
- Ugh! - z jekiem po raz kolejny całym swoim ciężarem oparła się na drzwiach wejściowych. - Otwieraj, korniszonie! - wrzasnęła i zrezygnowana opadła na drewnianą podłogę. Stała na ganku mężczyzny, którego szukała od kilku tygodni. Krążyły o nim plotki - że przepowiadał przyszłość na zamówienie, że potrafił odnaleźć zaginione osoby. Ale Raiell wiedziała, kim jest naprawdę.
- Osochozi? - usłyszała i westchnęła z ulgą.
- Potrzebuję mapy!
- Hę...? <i>hick!</i> - tak jak przypuszczała, był już pijany. Byleby tylko ktoś jej nie uprzedził. Nie, on chyba nie był taki głupi, żeby... - Był już ktoś po ma-ma-mapę. <i>hick!</i>
- Na pewno? A czy ją dostał? - nerwowo wsadziła rudy kosmyk za ucho. Próbowała wypełnić swoją misję, ale nic nie szło po jej myśli. Bogowie, sprawiedliwości! Chociaż raz, jedyny raz na tym świecie.
- N-nie. <i>hick!</i> N-nie oddaję nikomu swoich rzeczy. Ja je sprze-sprzedaję. - i zaśmiał się ze swojej zadziwiającej błyskotliwości.
- Otwórz drzwi, chcę coś kupić. - chwyciła mocniej sztylet u pasa. Była przygotowana na wszystko, a szczególnie na sytuacje bez wyjścia.
Drzwi powoli uchyliły. Mężczyzna był wysoki, wyglądał na góra czterdziestolatka, ale jego rysy były paskudnie wykrzywione od alhokolu, o nałogu dawał także znać ohydny zapach pijaństwa.
Raiell zmrużyła oczy.
- Chcę kupić mapę. Największą mapę tych krain, jaką posiadasz - A zapewne posiadasz, pomyślała, bo posiadali ja Ci biedni ludzie, których okradłeś.
- A-ah. <i>hick!</i> On nie chciał jej ku-kupić. Zabrać.
- Chcę ją kupić. Worek złota wystarczy?
- N-nie. Jest pożądana w tych stronach.
- Dwa worki...?
- No-n n-nie wiem. - uśmiechnął się przebiegle.
- Słuchaj, ty... - ugryzła się w język - ty nie wiesz, ile ta mapa jest warta. Ale ja wiem. Rynkowa cena to najwyżej dwa worki złota. - zawachała się - szczerego złota. Nikt nie da Ci więcej!
- Sprzedane. <i>hick!</i> - roześmiał się szaleńczo i wszedł na taboret, by zdjąć mapę z półki.
Bogowie, dziękuję wam! - pomyślała Raiell. Ale mogliście...
Taboret przewrócił się. Raiell z niedowierzaniem patrzyła jak Davon spada na stos pustych butelek po alkoholu, jak w zwolnionym tempie przed jej oczami unosiły się przezroczyste okruchy.
- Och, Davon! - podeszła niepewnie do leżącego na podłodze ciała. W jej głowie kołatały się myśli. To nie był przypadek.. nie mógł spaść tak podprostu.. to nie on się potknął, to taboret.
O bogowie.
Wspięła się szybko na szafę, chwyciła do ręki mapę, worki złota i wybiegła.
- Jejku. Przepraszam, jełopie - po czym zamieniła się w jastrzębia i wzbiła w powietrze, szybując na północ.



/ wkręćcie mnie w scenariusz! ;__;/


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sasani




Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 19:44, 17 Wrz 2007    Temat postu:

Zrobiło się gorąco. Zdecydowanie. I dosłownie.
-Fajczy się, fajczy się, łiiiiii- zaczęła Sasani radośnie.
-Ty masz coś z głową? pali się, lepiej stąd zwiewać! I innych ratować...- zaczął Móri, ale zerknął na skaczącą w ogniu demonicę.- No tak, demon ognia, pożar jej nic nie robi. Ale ja się spalić nie zamierzam. Sasa, do zobaczenia na zewnątrz- rzucił Móri i odbiegł gdzieś.
Sasani w tym czasie latała sobie nad płomieniami, odbijała się od ściany do ściany, od podłogi do sufitu. Taka mania. Dawno nie było tyle ognia w jednym miejscu. Nagle zdała sobie sprawę, że zaszła dosyć daleko, a na plan budynku raczej nie spojrzała. A ile razy skręcała i w którą stronę to na to się nie zwracało uwagi.
-Khe, no najwyżej się na mnie budynek zawali- mruknęła. Zaczęła się wracać drogą którą przyszła. Aż doszła do pierwszego skrzyżowania.
-Aha. I gdzie teraz...?- zaczęła się rozglądać na lewo i prawo. I prosto. I nagle mignęła jej jakaś postać.
-Idź za kimś kto chyba zna drogę- powiedziała sama do siebie i pobiegła.


/hm, przekazuję pałeczkę xD postacią na końcu korytarza może być kto chce >.>/


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
domka191
Leśny Elf



Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 811
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:06, 18 Wrz 2007    Temat postu:

Cenedess miała osmalone brwi i prawy policzek, bo otworzyła nie te drzwi, które powinna.*
Zamknęła je szybko i pobiegła w przeciwną stronę. Wiedziała dokładnie, gdzie jest wyjście, ale nie była pewna, czy jej przyjaciele też wiedzieli.
Jej szybkie kroki zagłuszał całkowicie huk płomieni, które zgasły już zupełnie w lewym skrzydle, ale dopiero ogarniały prawe. Niedługo odetną jej drogę powrotu, ale o to się nie martwiła - miała asa w rękawie. Nie dołem, to górą.** Pytanie tylko, czy jej się uda.
Musi. Koniec kropka.
Nie zostawiała sobie czasu na myślenie, bo wiedziała że jak zacznie, to nie przestanie. A jej myśli w takiej sytuacji byłyby dość chaotyczne. I wcale nie podnoszące na duchu.
---
Maeglin wyniósł kogoś z gildii - nie wiedział nawet kogo, nie miał czasu spojrzeć. Wrócił do wewnątrz i starał się nasłuchiwać - może usłyszy wołanie?
Minął szybko skrzyżowanie korytarzy i wiedział, że ktoś za nim pobiegł. Ale skoro biegł, to znaczy, że pomocy nie potrzebował. A to z kolei znaczy, że nie musiał poświęcać tej osobie uwagi.
W końcu zrobiło się za gorąco, by elf mógł tam wytrzymać. Nie dały nic nawet małe czary ochronne - ogień przybierał na sile z każdą chwilą. Musiał wyjść.
Dopiero, gdy świeże powietrze wypełniło mu szaleńczo pracujące płuca, zdał sobie sprawę, jak bardzo się zdyszał. Przystanął na chwilę i pochylił do przodu, a wtedy ktoś wpadł na niego od tyłu.
Zdezorientowany, odwrócił się i zobaczył...Sasani. Demonica uśmiechała się do niego, jakby chciała powiedzieć 'Co, nie cieszysz się, że mnie widzisz?'
- Całe szczęście, że tam przechodziłeś. Nie najlepiej jestem zorientowana w tej plątaninie korytarzy.
- Och...świetnie. Też się cieszę. Widziałaś Cenedess?
- Eee...nie. Chyba nie, chociaż w tym dymie ledwo można kogoś poznać.
- Jasne. Dzięki.
- Nie jesteś ciekaw, gdzie byłam?
- Eee...może zostaw tę opowieść na spokojny wieczór przy ognisku.
- Masz na myśli trochę mniejsze od tego tutaj?
- Tak, chyba trochę mniejsze. - elf lekko się uśmiechnął.
---
Cenedess znalazła kogoś - nawet paru ktosiów - ale chyba odrobinę za późno. Ze dwadzieścia ciał leżało na korytarzu, spalonych, nadpalonych lub dopiero zaczynających się palić. Uznała, że już więcej nie zdziała. Tym razem z łatwością zmieniła się w ptaka i wzleciała ponad tym wszystkim pod sam (wysoki, choć nie na tyle, by zapewnić jej całkowitą pewność, że pióra zostaną nienaruszone od ognia) sufit. Tyle smrodu, tyle śmierci, cierpienia. I pomyśleć, że to była przystań dla tych, którzy cierpieć już więcej nie chcieli.
Przeleciała nad czymś dziwnym i zatrzymała się, już w swojej zwykłej postaci, na ziemi tuż obok.
Jakiś potwór, półkocica i...Rod. Ta ostatnia na plecach tej drugiej.
- Rod! - krzyknęła Cenedess i znieruchomiała. Nie widziała jakoś możliwości szybkiego ściągnięcia jej z czyichkolwiek pleców i ucieczki. Rrany...
Postać spojrzała na nią i też na chwilę zamarła, ale po chwili odwróciła się i, ku przerażeniu Cenedess, podbiegła z niemałym trudem do parapetu.
Przecież jeśli skoczy, to...
- Nie! - rozpaczliwy krzyk elfki odbił się od pustych teraz ścian korytarza. Myślała gorączkowo. Wokół ogień. Nie wiadomo, czy Rod jeszcze żyje, ale jeśli tak - to po upadku już nie będzie. Była prawie pewna, że w razie czego to Rod spełni rolę amortyzatora. Nie przyszło jej do głowy, że mogłoby być inaczej. Szybko, szybko, zrób coś...
Dziewczyna nie czekała na pomysł Cenedess, zrzuciła Rod na ziemię, wyjrzała przez okno, oceniała przez chwilę...
Elfka przez sekundę pomyślała, żeby lekko ją popchnąć. Grawitacja dokończyłaby-
Nie! Do kroćset, co za myśli przychodzą elfowi do głowy...
- Poczekaj! - dziewczyna odwróciła głowę i oczy Cenedess spotkały drugie, niebieskie. - Nie rób tego. Ta dziewczyna...znam ją. To moja przyjaciółka.
Dziewczyna nie mówiła nic, tylko rzucała szybkie spojrzenia na okna i drzwi. Ale nie ruszyła się z miejsca.
Dziwne stworzenie obok parsknęło.
- Przeklęty elfie, jak ci się wydaje, co ona robi?
Cenedess umilkła.
- No co, języka w gębie zabrakło? Nie pozwoliła mi zjeść tego mieszańca, a ty myślisz, że pozwoli tobie z nim odejść?
Zaświtała jej jakaś myśl i stanowczym głosem powiedziała:
- Za wysoko.
- Też to mówię, do cholery!
- Jest inna droga, ale nie przejdziecie jej, wlokąc Rod za sobą. - teraz była już pewna, że nie zamierzają zabić Rod, choć wydawało się nieprawdopodobne, by te dwa dziwne stworzenia spełniały takie akty dobrej woli.
Popatrzyły na siebie, zgniłek i Niebieska. Ta druga sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała uciec. I pewnie to właśnie planowała.
- Możemy ją obudzić. Będzie łatwiej.
- No to na co czekasz, do diabła?!
Cenedess wyjęła sztylet, podeszła do najbliższego trupa i odcięła mu niesfajczoną dłoń. Zbliżyła ją do ust Rod, bacznie obserwowana przez dwa stworzenia. Po chwili krew splamiła jej policzki, a Cenedess odrzuciła daleko 'narzędzie', krzywiąc się.
Przez kilka chwil, w których nic się nie działo, elfka myślała nad drogą powrotną. Tak naprawdę nie wiedziała, którędy stąd wyjść, droga powietrzna, którą ona tu dotarła, była niedostępna dla Rod. Nie wiedziała nic o Niebieskiej i zgniłku, ale u nich skrzydeł raczej też się nie spodziewała. Trzeba będzie coś wymyślić.
Ciało Rod drgnęło.

---
*Efekt Kevina samego w domu, pamiętacie palnik? xD
** Muahaha, nie ma to jak umieć się w ptaka zamienić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez domka191 dnia Pon 13:55, 31 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dracia
Cień



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Gildii

PostWysłany: Pon 19:16, 07 Sty 2008    Temat postu:

Maleńki, nieśmiały obłoczek dymu wślizgnął się do pokoju przez szparę pod drzwiami, Za nim podążyły kolejne. Po pewnym czasie nad podłogą pokoju przesuwały się czarne, skłębione opary.
Spod drzwi zaczął prześwitywać pomarańczowy, drgający blask.
Dracia nie zwracała na to uwagi. Śniła. Nie słyszała trzasków pękającego drewna i ryku płomieni.
***
Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem miała miły sen. Od czasu opętania przez demonicę Hrafn dręczyły ją same koszmary. Nie zawsze objawiało się to zewnętrznie. Według reszty Drużyny spała snem sprawiedliwej, nie mamrotała przez sen ani nie rzucała się na posłaniu.
Ale wszystkie te sny z pewnością były koszmarami, tak jak ten.
***
Ogień płonął, trzaskając wesoło. Zasłona paliły się pięknym, jasnym płomieniem. Czarny, duszący dym wypełniał już cały pokój.
Postać leżąca na łóżku poderwała się z wrzaskiem, który po chwili zmienił się w ochrypły kaszel.
Kolejny sen? Piekło?
***
Myrrye siedział na tobołku, w którym znajdowały się jego rzeczy. Patrzył na płonący budynek i płatki popiołu wirujące w powietrzu, spadające jak szary śnieg. Iluzjonista cieszył się- jego pokój znajdowała się daleko od miejsca, gdzie zaprószono ogień.
Zaczynał się martwić. Dobrze wiedział, gdzie znajduje się pokój jego siostry, a teraz ten kawałek budynku palił się jak polana w kominku na jakiejś radosnej pocztówce, którą ludzie rozsyłają sobie na zimowe święta.
Zaczynał się też zastanawiać, gdzie jest Kaido.
Poradzą sobie.
Coś zatrzeszczało i część budynku zapadła się, wysyłając w niebo strumień iskier.
Grunt to nie zamartwiać się i myśleć pozytywnie.
***
Dracia cieszyła się, że położyła się spać w ubraniu. Oczywiście, nie spodziewała się wybuchu pożaru, tylko nocnego ataku kogoś nasłanego przez Gildię. Oni nie odpuszczali nigdy, a od pamiętnej walki na Arenie minęło już dość dużo czasu.
W pierwszym odruchu każdego skrytobójcy podbiegła do okna, ale płonące zasłony skutecznie uniemożliwiały ucieczkę tą drogą. Odwróciła się więc i pobiegła w stronę drzwi.
Na korytarzu było jeszcze gorzej- goręcej, dymu było jeszcze więcej. Wszystko było rozświetlone pomarańczowym światłem.
Bzzzzzzzzzz.....
Dracia odwróciła się w stronę pokoju, który właśnie opuściła. Przez otwór drzwiowy dojrzała płomienie o innym kolorze. Były zielone i otaczały niezwykle normalny przedmiot- podniszczoną, okutą metalem drewnianą skrzynię. To ona wydawała ten niepokojący, wibrujący dźwięk.
„Nie wystawiać na działanie silnego pola thaumicznego, ognia, mrozu, kwasu, wody błyskawic, małych zwierząt domowych, dzieci. Nieodpowiednie użytkowanie grozi niepewną śmiercią.”- zaraz, tak napisał mi ten mag na karteczce, gdy sprzedawał mi tą cudowną skrzyneczkę...
***
Myrrye patrzył na płonący budynek. Jego wrodzony optymizm powoli wycofywał się na z góry upatrzone pozycje, atakowany przez rosnące fale niepokoju.. Zaczynał się martwić. Naprawdę martwić.
-Dlaczego Kaido nie wyszła?
Odwrócił się i spojrzał w błękitne, przeszywające oczy córki Ravaela. Myrrye bardzo lubił dziewczynkę, ale zawsze czuł się nieswojo, gdy patrzyła na niego.
-Nie wiem, ale na pewno wróci-
WHUUUUUUUUU....
Iluzjonista odwrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Między płomieniami lśniło zielonkawe światło, stanowiące centrum wiru, które stworzył otaczające go ogień.. Zaraz potem rozbrzmiał przeraźliwy wrzask bólu i strachu...
Światło rozbłysnęło oślepiająco...
Wszystko ucichło.
Kiedy Myrrye mógł znowu wyraźnie widzieć zobaczył, że część Gildii otaczająca świetlny punkcik znikła. Pozostała po niej tylko kupka gruzu.
Nie mógł też nigdzie dopatrzyć się Veri.
***
Góra gruzów była wyjątkowo malownicza-regularna, kamienie i drewno wymieszały się w niej w ciekawy sposób, tworząc najpiękniejsze gruzowisko w okolicy od 23 lat, kiedy to zawaliła się ściana banku- nic nie przebije złotych monet lśniących wśród odłamków cegieł.
Onyks powoli potruchtał do wystającej z rumowiska ręki*, obwąchał ją, a następnie spróbował ją ugryźć.
-Przestań ty –ony –ynie!!! –wa,lepiej pomóż mi wyleźć z tego –onego rumowiska!
Głos był przytłumiony, ale wyraźny- Dracia była wściekła i to bardzo. Onyks aż otworzył pyszczek ze zdziwienia- jego pani bardzo rzadko przeklinała. Skrytobójcy są dobrze wychowani.
Ale ona już nie była skrytobójczynią.
***
Dracia wynurzyła się spod gruzowiska....
....i zwaliła się prosto na twarz. Nie była w stanie utrzymać równowagi.
Wstrząs mózgu. Tak. Na pewno. Spadłaś z dość wysoka, dziewczyno. I tak masz niezwykłe szczęście. Tak szarpało, że mogło cię wessać.
Ale to raczej nie był wstrząs. Nie kręciło się jej w głowie. Czuła tylko ból różnych otarć na całym ciele i dziwne pieczenie w okolicy łopatek.
Postanowiła zrobić eksperyment. Wstała powoli...Tym razem odpowiednio balansowała ciałem i udało się jej utrzymać postawę pionową. Wszystko wskazywało na to, że coś zmieniło jej środek ciężkości.
Spojrzała na Onyksa- na czubku palca miała dwie krople krwi. Miała zamiar wygłosić mu tyradę na temat gryzienia w palce, by sprawdzić, czy ktoś żyje, gdy zobaczyła jego oczy.
Były wielkie jak para monet.
Sama nie wiedząc, dlaczego, spróbowała poruszyć lewym skrzydłem.
Nie mogła.
Spróbowała drugim, z tym samym efektem.
Dotknęła ręką pleców w miejscu, gdzie zaczynało się rozdarcie w ubraniu i powoli przesunęła ją do góry, aż do łopatek. Skrzydeł tam nie było, tylko skóra w miejscu, skąd kiedyś wyrastały była nierówna.
Blizny....
Zmieniła się wtedy w cień, co uratowało ją przed niepewną śmiercią...Ale jej skrzydeł nie. Teraz prawdopodobnie gdzieś przez przestrzeń międzywymiarową czy jakieś inne równie tajemniczo brzmiące miejsce płynęły dwa kłębki cienia w kształcie smoczych skrzydeł.
Zawsze miała skrzydła. Mogła dzięki nim latać, lepiej utrzymywała równowagę, mogła się za nimi skryć. Skrzydła wyróżniały ją.
No właśnie...Teraz będzie trudniej rozpoznać mnie skrytobójcom. Poza tym i tak nigdy nie byłam dobra w lataniu.
Gwizdnęła na Onyksa, który w ciszy wylądował jej na ramieniu.
Ciekawe, jak śpi się na plecach....
Uśmiechnęła się lekko i zataczając się powoli ruszyła w stronę z której dochodziły ją ludzkie głosy.
***
Myśl pozytywnie. To historia. W historiach takie rzeczy zawsze dobrze się kończą
Myrrye postanowił, że raz w życiu zdobędzie się na czyn heroiczny. Poszedł szukać Veri wśród pożaru. Był pewien, że dziewczynka gdzieś tam jest.
Gdy już znalazł się w środku, to jego pewność siebie bardzo szybko ulotniła się. Korytarze były pełne palącego powietrza i gryzącego dymu.
Myśl pozytywnie. Myśl pozytywnie. Zawsze możesz się odwrócić i wrócić prościutko tym korytarzem do wyjścia.
Parę belek sczerniałych od ognia zatrzeszczało i kawałek korytarza przez który iluzjonista właśnie przeszedł** zawalił się z hukiem.
Myśl pozytywnie. MYŚL POZ- Kurrrrrrr....
-...czątko!-zaklął kitsune.
ZGINĘ TUUUUUU!!!
--------
*Narratiwum. Człowiek tak stara się, a i tak to draństwo przesiąka do posta....
**I znowu....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pandunia
Półkocica



Dołączył: 29 Maj 2006
Posty: 710
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...

PostWysłany: Wto 16:50, 08 Sty 2008    Temat postu:

Panda siedziała w pokoiku, kiedy wybuchł pożar.
Kocica pewnie by się nie zbudziła. Jednak Lerneth czuwał. Kiedy pierwsze, szarawe kłębki dymu zaczęły przedostawać się do środka, w umyśle jaszczura zrodziła się myśl o jakimś wyjątkowo niekompetentnym uzdrowicielu, który nie potrafi poradzić sobie z jednym małym obiadkiem.

Kiedy ilość dymu się zwiększała, Lerneth doszedł do wniosku, że był to zapewne posiłek dla dwóch osób. Lecz kiedy cały pokój zszarzał...
-To musssiał był obiad dla całej gildii - wymamrotał jaszczur i podreptał do łóżka. Panda się przebudziła, dym gryzł ją w oczy.
-Cholera! - zaklęła kocica. - Lerneth, co tu się dzieje?
-Szkółka kulinarna?
-Dajże spokój - dogryzła mu kocica. - Wychodzimy z tego...
-...piekła?
-Dosłownie - rzekła Panda i otworzyła drzwi na korytarz. Powitała ją fala gorącego powietrza.
-Mówisssz masz - syknął Lerneth, siadając swojej właścicielce na ramieniu. Lubił ogień, chociaż niezbyt potrafił sobie poradzić z porządnym opanowaniem go, jak na smoka przystało. Zazwyczaj podpalał tylko zapałki i maleńkie ogniska, teraz zaś stwierdził, że w przyszłości chciałby robić większe cuda.
-Jak stąd wyjdziemy, to pogadamy... - rzuciła kocica i ruszyła przed siebie. Biegła pod ścianami, jak najszybciej chcąc opuścić zadymiony korytarz. Obejrzała się i zdębiała.
Za sobą zobaczyła przybliżające się morze płomieni, niszczących wszystko.
Chociaż w tej zadymce nie mogła dać głowy, czy były to tylko i wyłącznie płomienie.

Przyspieszyła.
Przed sobą zauważyła kontury drzwi. Chwyciła za nie, próbując otworzyć. Nic.
Naparła na drewno ramieniem, czując już na włosach uderzenia gorąca.
-No... dalej - warknęła.
Zrobiła krok w tył i kopnęła. Stare drewno rozpadło się, wyjście stanęło otworem.
Przed nią czyste powietrze, za nią ogniste piekło.
Wybiegła razem z Lernethem, kiedy nagły wybuch sprawił, iż instynktownie rzuciła się na ziemię. Jaszczur skulił się obok.

Kiedy kurz opadł, półkocica zerknęła za siebie. Połowa budynku gildii była zniszczona, w dalszych częściach wciąż jeszcze coś się paliło.
-W ssssamą porę - syknął Lerneth, otrząsając skrzydła z kurzu.
Panda siadła na ziemi i rozejrzała po okolicy. Wydawało jej się, że w niedalekiej odległości widzi znajomą postać, która powoli się oddalała.
-Zamierzasz sssiedziec na tej kupie gruzu? - jaszczur pojawił się Pandzie tuż przed nosem.

-Wyglądamy, jakbyśmy pracowali gdzieś na budowie - wymamrotała kocica, otrzepując ubranie. Sprawdziła, czy sztylet jest na swoim miejscu. Swoją droga nawet nie musiała tego robic. Wiedziała, że tam jest; to była tylko kwestia przyzwyczajenia.
To coś, ta bestyjka ze sztyletu dałaby o sobie znać, gdyby kocica przypadkowo zgubiła broń.
A jak na razie - względna cisza i spokój.
-Rusz sssię - Lerneth pazurkami wbijał jej się w ramię, na którym przysiadł. Kocica, mamrotając coś o pasażerach na gapę, zeszła ze zwałowiska i wolno podreptała przed siebie.
-Jakieś pomysły? - rzuciła swojemu smokowi, który pokręcił głową.
-Fantastyczny początek dnia - mruknęła kocica ironicznie.


***
Tak, ja też musiałam się wyrwac z pożaru.
No i wreszcie naskrobałam posta. x3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaido
White Tiger Youkai



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Imperium Agatejskie

PostWysłany: Czw 16:21, 24 Sty 2008    Temat postu:

Mrum stała z pochodnią w wyciągniętej przed siebie ręce. U jej stóp leżała Kaido, której udało się przewrócić na plecy, ignorując potworny ból klatki piersiowej. Rana, mimo wstępnego leczenia przez jedną z najlepszych uzdrowicielek, jakie wyszkoliła Akademia, krwawiła obficie z obu stron, zupełnie jakby ktoś jej za to płacił.
Wampirzyca najwyraźniej odzyskała świadomość, bo spojrzała tępo na Kainitkę... potem na siebie... i wrzasnęła, gdy jej wzrok spoczął na pochodni, która znajdowała się niebezpiecznie blisko smołowatej mazi oblepiającej całe jej ramię.
- Ja... ja...
Trzęsąc się patrzyła, jak opary substancji, wlatując w ogień, trzeszczą cichutko.
- Patrz mi... prosto... w oczy!... - wycharczała Kaido - Spróbuj się... uspoko-
Kropla czarnej mazi spłynęła po ręku wampirzycy i kapnęła na czoło Kaido, która wstrzymała oddech. Mrum kątem oka zauważyła, że Znamię Kaina zaczęło dziwnie pulsować.
- To na nic, Kai... - dziewczyna uśmiechnęła się nerwowo. - Lada chwila jedna z nas znowu oszaleje... za dużo tu krwi...
Jej głos drżał. Próbowała odsunąć rekę od ognia, ale była tak sparaliżowana strachem, że nie mogła się ruszyć.
- ...u-uciekaj.
- Mrum, ja... - zaczęła demonica, nie ruszając się z miejsca.
- Uciekaj... słyszysz... to coś nie da mi zginąć... a ciebie wysadzi...
Wampirzyca trzęsła się coraz bardziej. Jej źrenice zmętniały, by po chwili całkowicie zniknąć.
- ...Kaido... do jasnej cholery... nie zgrywaj bohatera!
To nie był już głos Mrum.
Kainitka przewróciła się powoli na bok, lecz zaraz wrzasnęła i zwinęła się z bólu na posadzce. Na tym zakończyła pierwszą próbę poruszania się.
- Pieprzona rana... - stęknęła, opierając dłoń na posadzce. Podniosła się na kilka cali, lecz ręka pośliznęła się na mieszaninie jej własnej krwi i czarnej brei.
Pięknie. Zginęła, bo podziurawiona jak sito, nie dała rady wstać. Tak mi napiszą na nagro-
Nagle wampirzyca(a może to było już to coś wewnątrz jej?) podrzuciła pochodnię do góry i złapała Kaido za ramię. Ich wzrok spotkał się.
Tak obłąkańczego uśmiechu demonica nie widziała jeszcze nigdy.
Pochodnia osiągnęła najwyższy punkt...
Istota ryknęła przeraźliwie, wyrzucając demonicę przez okno. Kaido uderzyła plecami w witraż, który rozprysł się na tysiące odłamków i wypadła na jeden z wewnętrznych dziedzińców. Zdążyła jeszcze zauważyć, że opętana Mrum patrzy z zachwytem na pochodnię, która pada u jej stóp...
Potężny wybuch zatrząsł zachodnim skrzydłem, które w jednej chwili przestało istnieć. Ognisty podmuch owionął demonicę, która szykowała się na spotkanie z ziemią.
Każdy ułamek sekundy wydawał jej się wiecznością.
Zabawne, przemknęło jej przez myśl, gdy patrzyła na kawałki budynku wirujące na tle nieba. Z moim szczęściem trafię na wystający pręt, kawałek ogrodzenia lub coś w ten deseń. Dodatkowo zachlapię krwią ubranie jakiejś osobie, o ile tam ktoś jest. I byłoby mi wstyd, gdybym jeszcze wtedy żyła.
Jak się potem okazało, demonica trafiła na coś o wiele gorszego.

*******

Myrrye zrobił kilka niepewnych kroków naprzód. Część skrzydła prowadzącego do wyjścia się zawaliła. Za plecami miał gruzowisko blokujące główny korytarz, a przed sobą - miniaturowy przedsionek piekła.
Korzystając z ciągle wyznawanej przez niego zasady głoszącej, że drogą ucieczki jest każda droga, ponieważ uciekać da się przed wszystkim i każdym, puścił się pędem przed siebie. Susami pokonywał palące sie belki, które pospadały z sufitu. Z chcęcią zamknąłby oczy, by dodać sobie odwagi, ale wtedy z pewnością wyrżnąłby jak długi już przy nastepnym kroku.
Gdy wypadł na skrzyżowanie kolejnych korytarzy, odetchnął z ulgą. Ogień jeszcze tu się nie dostał, ale dym nadal był gęsty.
Dobre i to, pomyślał demon, jednak jakoś wcale nie dodało mu to otuchy.
Nagle coś poruszyło się zaledwie kilka cali od niego. Myrrye pomyślał przez chwilę, że serce wyskoczy mu przez gardło, jednak uspokoił się na widok pytającego wzroku Veri.
- Aaah!...haa... hehe... znalazłem cię! - demon przykucnął, by zrównać się z dziewczynką, jednak ta odeszła od niego i zaczęła rozglądać się po najbliższych wejściach do korytarzy.
- Przyszedłeś mi pomóc? - spytała, podchodząc do dwupoziomowego okna wychodzącego na zielony dziedziniec otoczony mniejszymi budynkami.
- Tak! Musimy znaleźć wyjście! Daj mi rękę i uciekajmy st-
- Nie.
- Ale... - zaczął Myrrye, jednak przypomniał sobie, jak kiedyś Avirail sprzeciwił się Veri. Nikt nie wie co się wtedy dokładnie stało, ale mała popatrzyła na niego i przez następny tydzień chłopiec nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywa. Demon umilkł, zwieszając głowę. Co robić?...
Córka Kruka przykucnęła nagle naprzeciw niego i nachyliła się, by spojrzeć mu w oczy.
- Znajdziemy wyjście. Ale najpierw znajdziemy Kaido - szepnęła.
Po czym zniknęła za rogiem. Myrrye wpatrywał się przez chwilę w dywan, lecz pobiegł za nią, mając złe przeczucia.
Wiedziałem, że heroiczne zachowanie to nic dobrego. Po jednym wsadzają cię w kolejne. Ja chcę stąd wyyyjść!

*******

Kruk, mimo ran odniesionych na Arenie, postanowił pomóc drużynie w poszukiwaniu zaginionych. Zlekceważył zakaz chodzenia, a co dopiero biegania, który nałożyły mu zbulwersowane jego podejściem do higieny pielęgniarki. Kadawer miał cicha nadzieję, że te wariatki albo już dawno uciekły z siedziby gildii przestraszone pożarem, albo przynajmniej nie odnajdą go w tłumie jednakowo ubranych kadawerów, którymi otoczył się jak cesarz Stolicy swoją gwardią.
Po kilku chwilach zdał sobie sprawę z tego, iż jego towarzysze biegną o wiele wolniej niż pozwalają na to ich możliwości, by lekko kulejący Kruk nie został w tyle.
Za każdym razem, gdy Ravael miał sposobność spotkać się z innymi absolwentami Akademii miał wrażenie, że jest otaczany jakąś szczególną czcią i szacunkiem. Nie rozumiał jednak, dlaczego. Fakt, swoimi czasy nieźle rozrabiali z Samaelem podczas swej nauki na kadawerów, jednak czy byli jedynymi, którzy wdawali się w bójki? Wielu innych przyprowadzało małe dzieci, materiał na doskonałych wojowników i medyczki do Akademii lub obierało sobie podopiecznych, jak on zrobił to z Avirailem i Kaido. Wielu z kadawerów odniosło masę zwycięstw w boju. Wreszcie, nie byli z Samaelem jedynymi z Akademii, którzy posiadali Znamię Kaina i nauczyli się je kontrolować.
Być może, podejrzewał Kruk, miał w sobie tę szczególną cechę, która to sprawiała. Z pewnością nie była to jednak uroda ani jego maniery lub usposobienie.
Spojrzał na kadawera, który biegł najbliżej niego. Mógłby przysiąc, że młodzieniec nieznacznie drgnął.
Nagle Kruk poczuł się, jakby biegł w asyście kilkunastu klonów Kaido. Ciągle miał wrażenie, że mimo ich regulanych kłótni i sprzeczek demonica w duchu uważała go za najmądrzejszego (chociażby wpadł na najgłupszy pomysł pod słońcem), najmilszego (niezależnie od tego, jakby jej nie zwymyślał podczas treningu) i najbardziej bezinteresownego (mimo, że każdego zabitego potwora lub złoczyńcę przeliczał w myślach na nagrodę, jaką dostałby u odpowiednich osób) człowieka, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
Większość osób byłoby wniebowziętych z powodu takiego stanu rzeczy.
Ale Kruk nie był "większością osób". Kruk buntował się przeciw wszystkim zasadom. Tak dla zasady.
- Pośpieszcie się, do cholery! - warknął na swoich towarzyszy.
- Ale przecież biegniemy, jak tylko możemy najszybciej! - zawołał kadawer, który biegł nieco z tyłu. Reszta przytaknęła mu ogólnym pomrukiem. Ravael przyznał, że kłamią równie doskonale, jak walczą.
- Gdybym czuł się tylko trochę lepiej, pourywałbym wam nogi i powsadzał w...
Nie dowiedzieli się jednak, co stałoby się z ich nogami, gdyż na środku placu, do którego zmierzali, ujrzeli kilku członków drużyny*... w tym Aviraila, który siedział na murku niewielkiej fontanny, trzymając się oburącz za głowę. Kiwał się w przód i w tył, mamrocząc pod nosem.
Kruk, jeszcze zanim do niego podbiegł wiedział, co się stało. Miał jednak nadzieję, że nie do końca dokładnie to, co Veri zrobiła chłopcu ostatnim razem.
- Avirailu z Venidell!
Chłopiec podniósł głowę. Ravael odetchnął z ulgą.
- Poznajesz mnie?
- Nigdy nie zapomnę tej twojej parszywej gęby - mruknął Avirail.
Kruk uśmiechnął się krzywo. Naprawde cieszył się, że pomylił się co do swojej córki.
- A poza tym... jak się czujesz? Przyszliśmy was zabrać, żeby wszyscy byli w jednym... miejscu...
- Zmęczony, znudzony i zmarnowany. Czyli jak zwykle. Tylko mam wrażenie, że o czymś zapomniałem...
Ale Kruk już go nie słuchał. Omiótł spojrzeniem plac, skreślając z listy "do odszukania" zrobionej w myślach kolejne imiona.
- ... a gdzie jest Veri? Miałeś jej pilnować - spytał powoli, odwracając się do chłopca. Avirail mało nie wpadł do fontanny gdy sporzał kadawerowi w oczy.
- A-ale... kto to jest Veri?
- On chyba żartuje, prawda? - zawołał ktoś z drużyny**, której część przysłuchiwała się tej rozmowie. Kruk nie widział jednak, kto to był, gdyż w tej chwili biegł już w stronę płonącej części budynku. Kadawerzy podążyli za nim jak cień.
Niech to szlag! Tym razem kazała mu zapomnieć o sobie, by sie wymknąć!
Przyznał jednak, iż nie mógł się po niej podziewać niczego innego. Wcześniej zabronił jej grzebać w umysłach innych, ale najwyraźniej stosunek do wszelkich reguł odziedziczyła zdecydowanie po nim.
Nagle z naprzeciwka nadbiegła inna, mniejsza grupka kadawerów.
- W tym skrzydle nie ma osób, które kazałeś nam odszukać. Zirr, Saati i Dako odłaczyli się od nas, bo Saati wyczuł gdzieś aktywnego Kaina.
Kruk zaklął wyjątkowo kwieciście, jednak na przywyczajonych do tego zebranych nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Po chwili milczenia Ravael zaczął wydawać polecenia. Od połączonej już grupy co chwila oddzielały się kilkuosobowe składy i udawały się w wyznaczone im miejsca.
- A co z nami? - zapytał jeden z pozostałych na miejscu wojowników.
- My idziemy po Taeri.
- Co? To panna Taeri też tu jest?!
- ... gdzieś na pewno.



* - jeśli ktoś nie miał pomysłu na to, gdzie moze znajdowac się jego postać... X3
**- jeśli komuś nie wystarczy samo bycie, oto wypowiedź XDDDD
MUSZĘ TO SKOŃCZYĆ, MAM POMYSŁ NA DALSZA CZĘŚĆ
Więc jeśli ktoś chciałby napisac coś z wykorzystaniem postaci: Kruka, Veri, Samaela, Aviraila, Kaido, Taeri, kadawerów (bohater zbiorowy XD) - proszę pisać do mnie.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
domka191
Leśny Elf



Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 811
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:28, 03 Lut 2008    Temat postu:

Podczas gdy Cenedess użerała się z ogniem, zgniłkami i budzącymi się do życia mieszańcami, Maeglin patrzył na walące się mury pustym wzrokiem i cholernie chciało mu się pić; jednak bardziej cholernie nie chciało mu się iść do obleganej fontanny. Więc stał, opierając ręce o bok Van.
- ... - Maeglin wyraźnie wyczuwał wyrzut w tym głosie.
- Co? Pomogłem już.
- ... - Van wydawała się niewzruszona.
- Daj spokój, poradzą sobie. Zresztą* - teraz to już nie ma co ratować, pilnujemy tylko, żeby się sąsiednie budynki nie zapaliły.
Spojrzał na kilku chłopców, polewających wodą wszystko, co mogli, oprócz tego, co polewać powinni.
- ... - i nagle rękom Maeglina zabrakło podpory, bo Van szybko przesunęła się metr w lewo.
- Sprytne, haha. Prawie się udało, ale jakoś ciągle stoję.
- ... - odparła Van, lekko rozbawiona
- Co z tego? Niech się gapią. Nie mogę z przedstawicielką koniowatych porozmawiać? - rzucił osmolonej kobiecie z wielkim dzbanem spojrzenie "Nie mów, że nigdy nie prowadziłaś rozmowy na poziomie."
Kobieta odwróciła się i podreptała do fontanny.
- ... - skwitowała to Van.
***
- ...i zmarnowany. Czyli jak zwykle. Tylko mam wrażenie, że o czymś zapomniałem...
Maeglin jednak podszedł do fontanny; znajomy głos należał do Aviraila. Ravael rozejrzał się, zatrzymując na ułamek sekundy spojrzenie na każdym z rozproszonej przed chwilą drużyny. Elf zrobił to samo i z karku w dół zbiegły mu podstępne strużki zimna, podnosząc włosy, gdy uprzytomnił sobie, o czym chłopak zapomniał. Przezornie odsunął się trochę od fontanny i oczekiwał reakcji kadawera.
Skończyło się jednak na zasztyletowaniu spojrzeniem, co w normalnych okolicznościach byłoby wystarczające, by dostać ataku serca, ale w zaistniałej sytuacji wydało się nie najgorsze. Jeżeli, oczywiście, brać pod uwagę to, co Kruk mógł zrobić, a czego nie zrobił.
- On chyba żartuje, prawda? - Maeglin usłyszał głos Cenedess i obejrzał się tak szybko, że coś mu strzyknęło w nadwyrężonym dzisiaj przez noszenie bezwładnych ludzi karku. Opanował przemożną, podstępną i nie wiadomo skąd biorącą się chęć przyłożenia jej w głowę. Omiótł wzrokiem postać, którą elfka podtrzymywała. Po wykonaniu tych trzech (czterech, jeśli słyszenie uznamy za czyn, a nie odruch, bądź co bądź, bezwarunkowy) czynności szybkim krokiem podszedł do niej i przeniósł Rod** na jedne z noszy rozłożonych obok w długich rzędach.
Była przytomna, ale ledwo. I bardzo, bardzo słaba.


----
*Słownik ortograficzny: zresztą (poza tym), ale: otrzymać rachunek z resztą.
To nie był błąd, dla tych z wątpliwościami :D
** Jako że RW i Rod nie pokazują się tu zbyt często, a ja miałam ochotę napisać, trochę się porządziłam. Byłam związana akcją z Waszymi postaciami i przeniosłam magicznym sposobem (polegającym na opuszczeniu tego, co niewygodne XP) miejsce akcji ze środka budynku na zewnątrz. Jestem z Rod, bo podejrzewam, że sama nie miałaby sił gdzieś iść, a o Icefire nie napisałam, bo pewnie zgodnie z jej naturą zwiała przy pierwszej okazji i popatruje teraz na wszystko z jakiegoś zabłąkanego drzewa xD Jeśli któraś z Was ma zastrzeżenia, proszę bez ogródek pisać. Jeśli któraś chciałaby opisać dokładniej, jak to się stało, że jesteśmy na zewnątrz (czyli wymyślić drogę do wyjścia, której Cenedess, jak wiadomo, nie znała) - jak wyżej. Jeśli obie chcecie zostawić, jak jest - również proszę napisać. hehe. Jeśli Was nie ma i produkuję się tu bez sensu - ... trudno XD


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freya
Lewiatan



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 714
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stare Czaple

PostWysłany: Śro 15:23, 13 Lut 2008    Temat postu:

Pomimo rozszalałego ognia w osłoniętych zakamarkach ostało się jeszcze odrobinę cienia. Dwie osoby w ciszy oglądały rozgrywający się ognisty dramat.
-Piękne...... - cicho, wyszeptała jedna z postaci
-Wiedziałem że tu będziesz. Jesteś zbyt zbyt przewidywalny. - Gdyby ktoś go usłyszał to z pewnością rozpoznałby cichy głos Corwela. (Yes! Cori is back).
-Cicho. Pozwól mi się pławić w tym pięknie.
-Jesteś szalony.
Corwel przyjrzał się stojącemu obok męszczyznie. Blask pożaru odbijał sie w jego jasnych włosach, a w oczach żażyły się ogniki. Jego twarz, choć przystojan przybrała błogi wyraz kiedy intensywnie wpatrywał się w płominie.
-Tak jak mówiłem. Szalony.

------------------------------------------------------------------------
Ja żyję. i z racji tego że mam neostradę TP to mam zamiar wrócić do rpega^^ Corwela już znacie . razem z Braksu (ten drugi) będa moimi nowymi bohaterami


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Freya dnia Śro 15:32, 13 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rod
Mieszaniec



Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 704
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 4:57, 09 Mar 2008    Temat postu:

Rod leżała na noszach. Ciężko było orzec czy była żywa, czy też martwa; sama często zastanawiała się nad tą kwestią - wampiry były w końcu nieumarłymi.
~~~~~~
Była znowu w domu. Rodzice ją przytulili, byli tacy, jak ich zapamiętała z dzieciństwa... A jednak inni. Przyjrzała się otoczeniu, było jakieś... dziwne... Wszystko było skąpane w srebrnej poświacie, wszystko było zbyt doskonałe...
-Czy ja...? - rodzice odpowiedzieli jej kiwnięciem głowy. Nie, to niemożliwe... Niemożliwe... Czarne plamy zaczęły zakrywać całe to dziwne miejsce. Rodezja upadła - a przynajmniej można by było powiedzieć, że upadła, gdyby była tam ciałem.
~~~~~~
-Autriess... - szepnęła cicho, powoli. - Autriess! - usiadła w pełni wyprostowana. Każdy ruch przysparzał jej ogromny ból, każdy ruch sprawiał, że jej siły malały... A w tym momencie nie miała ich zbyt wiele. Zerwała się na nogi, chciała wbiec z powrotem do płonącego budynku w poszukiwaniu małego smoka... Pewnie siedzi teraz gdzieś w jakimś zakamarku, zbyt przerażony, by się ruszyć... Muszę... Ktoś ją złapał, nie pozwolił jej biec. Była to zdecydowanie osoba płci męskiej, poznała to po dość sporych rękach. Usiłowała się wyrwać, ale po dłuższej chwili poddała się. Nie miała już nawet siły, żeby ustać na własnych nogach...

----------------------------------------------------
Gah, nie miałam pojęcia, co napisać X-X Kto się pisze na faceta powstrzymującego Rod? xd

I mam szkic avka :K

I nie, nie pomieszało się nic z forumowskim zegarkiem, wysyłam tego posta trochę przed 5 rano XD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rod dnia Czw 3:59, 20 Mar 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
domka191
Leśny Elf



Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 811
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:03, 11 Maj 2008    Temat postu:

- Rod, nie! Nie możesz wstawać, jeszcze nie masz sił. Cenedess się tobą zaj- LEŻ MÓWIĘ! Cholera jasna, jak do was bab mówić, żebyście słuchały... - Maeglin miał trudności z utrzymaniem Rod na posłaniu. I nic dziwnego - chwilę później wymamrotała bowiem "Autriess" i dwoje elfów zdało sobie sprawę, że owszem, Rod leży przed nimi i jest żywa, ale Autriessa w zasięgu wzroku nie ma.
- Idź. Ja się nią zajmę. - Cenedess spojrzała na Maeglina.
- Co? Gdzie iść? - Maeglin udawał, że pomysł odszukania Autriessa nie przyszedł mu nawet do głowy, ale chyba się przeliczył, Cenedess bowiem spojrzała tylko na niego powątpiewająco, pokręciła głową i wróciła do przetrząsania torby w poszukiwaniu ziół i leków.
Odwrócił się więc na pięcie i zaczął iść w stronę piekła na ziemi - czyli ledwo stojącego już budynku gildii, mijając grupę poszukującą Veri.
- Nie udawaj gorszego, niż jesteś.
Zatrzymał się wpół kroku, ale po chwili poszedł dalej, nie odwracając głowy.
- A ty...- Cenedess groźnie spojrzała na Rod i wymamrotała parę słów, po których nosze jakby przyrosły wampirzycy do pleców - ...nie ruszasz się stąd.
***
Zawali mi się to na głowę. Przeklęte smoki i mieszańce, przeklęte baby, "nie udawaj gorszego, niż jesteś" - co to niby miało znaczyć? Oż-
Maeglin co jakiś czas musiał przyciskać plecy do ściany, bo wokół spadały pojedyncze cegły i płonące belki.
Coś mignęło w końcu korytarza.
Maeglin zobaczył to dokładnie. Puścił się biegiem za niewielkim smokiem. Wiedział, że ten boi się wszystkiego, zdawał sobie sprawę, jak bardzo musi być teraz przerażony i jak bardzo będzie się starał uciec przed tym, co go goni. W życiu go nie złapie. Ale czy miał wyjście?
A może...może miał.
Smok skręcił w lewo. Świetnie, Maeglin wiedział, że za tym gobelinem z krwawymi szczątkami trolla jest ślepa uliczka. Teraz trzeba było to dobrze rozegrać.
***
Cenedess z niepokojem patrzyła na wielką pochodnię po drugiej stronie placu. Minęła godzina, a jego jeszcze nie było. Wiedziała, że płuca elfów wyjątkowo źle znoszą dym (odkryła to w bardzo nieprzyjemny sposób, gdy jeden z jej dawnych przyjaciół poczęstował ją papierosem) i bała się, że Maeglin mógł już dawno leżeć bez życia.
Smarowała rany Rod śmierdzącą maścią, jednocześnie podgrzewając nad maleńkim ogniskiem ziołowy napar.
Jej myśli jednak wędrowały po korytarzach płonącego budynku.
***
Cenedess nie doceniała Maeglina.
Siedział po turecku na podłodze korytarza, mgliście zdając sobie sprawę z upływu czasu. Na czole perlił mu się pot. Intensywnie wpatrywał się w płonące oczy smoka zaledwie trzy metry od niego.
Bariera umysłu smoka zawsze była jedną z najtrudniejszych do pokonania. Choć szło mu dobrze - przesunął się do Autriessa już o cztery metry w ciągu ostatnich minut - to mogło to potrwać jeszcze długo.
Nagle smok drgnął. Maeglin zacisnął dłonie w pięści.
Nie teraz. Nie uciekaj. Nic ci nie zrobię, widzisz, jak już blisko jestem? Ktoś tam na ciebie czeka, nie rób jej tego.
Czuł, że nie wytrzyma, jeśli będzie się to ciągnąć choćby kolejne pięć minut. Postanowił zagrać w otwarte karty i przekazał to smokowi.
Autriess powoli wstał.
***
Rod podniosła głowę i uśmiechnęła się. Cenedess spojrzała w kierunku budynku gildii i też się uśmiechnęła. Tylko jej pokrwawiona warga była dowodem na ogromne napięcie ostatniej godziny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Nie 20:07, 31 Sie 2008    Temat postu:

Biegła. Nie, pędziła. Poznaczone wieloma bliznami stopy uderzały miękko o ziemię, a po chwili dołączyły do nich i smukłe dłonie o długich, równie pokaleczonych palcach. Miarowo odbijały się od ziemi, niosąc bladą postać, otoczoną falą śnieżnobiałych włosów coraz dalej i dalej w las.
Choć postać zapewne była człowiekiem, było w niej coś...dziwnego. Mimo całkowicie ludzkiej sylwetki poruszała się na "czterech łapach" tak zręcznie i szybko, jak dzikie zwierzę. Otoczyła ją ciemność lasu, pełna złowrogich dźwięków i zapachów, setkami oczu patrząca na nią jak na intruza. Jednak ona nie zatrzymała się, biegła pewnie, jakby w tym lesie się wychowała. Znała go. Rozpoznawała każdy zapach, każde drzewo.
Mieszkała tu.

***

Kheriteti rozejrzała się. Otaczały ją płomienie i zgliszcza, zupełna, czysta pożoga. Ale nie to ją martwiło. Przywołano ją, by pilnowała kogoś. Jej rasa była gatunkiem strażników doskonałych, protektorów osób wielkich i ważnych. Miała doprowadzić Ją do końca. Do Pana.
Kheriti nie wiedziała, jaka Ona jest. Może wogóle nie ma Mocy? Może po prostu jest do czegoś potrzebna, może wie coś ważnego? Może jest kimś wyjątkowym i potężnym, a może wręcz przeciwnie, może jest nikim?
Nie wiedziała także, kim jest Pan. Nie znała go bezpośrednio. Wiedziała tylko, że Pan będzie zły.

Skoczyła przez płomienie i otoczona smrodem zgnilizny i śmierci, rzuciwszy się z okna, wylądowała między ludźmi.


----------------

...czyli Wami xD Powracam, chyba xD

Panie, jak władza korci, by jej użyć. Ale poczekam sobie, a co.
I na razie nie udało ci się napisać najgłupszego posta w historii, jestem dumny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 50, 51, 52  Następny
Strona 51 z 52

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin