Forum NEOPETS Strona Główna NEOPETS
Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mroczna Przygoda - oryginalny tytuł, nie ma co
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 36, 37, 38 ... 50, 51, 52  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Freya
Lewiatan



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 714
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stare Czaple

PostWysłany: Pią 19:17, 25 Sie 2006    Temat postu:

Nie znaleźli ciała.
Trudno powiedzieć czy Skha był zmartwiony tym faktem. Raczej dość zadowolony.
Nie ma ciała – nie ma pewności że Kruk nie żyje.
P bezowocnych poszukiwaniach postanowili bezzwłocznie wyruszyć w dalszą drogę.
W połowie dnia dotarli do bagien. Freya, jak zwykle lekkomyślnie chciała się przeprawić w pław. Kilka ogromnych macek i szybka interwencja drużyny zmieniała jej zdanie.
Bluzgając się w duchu za głupotę Freya wzięła na plecy nieprzytomną dziewczynę i postanowiła lecieć nad bagnami, choć zdawało się że im wyżej tym bardziej one cuchną.
Po wielu mniej lub bardziej zgrabnych skokach spędzili noc na niewielkim moście.
W końcu, udało im się dotrzeć do miasta.

Było to typowe miasto portowe, z mnóstwem tawern, doków, magazynów i co normalne w tego typu miastach: zbójców, łotrzyków sekutnic i piratów.
Jako że zgraja osób dziwnego wyglądu przykuwa uwagę ludzi, drużyna postanowiła się rozdzielić.

Skha postanowił udać się do doków. Gównie dlatego że potrzebny im będzie jakiś statek, ale fakt że tęsknił za oceanem też się przyczynił.
Wędrował po najgorszej części doków, jako smok morski doskonale wiedział gdzie szukać odpowiednich kapitanów.
Po kilku dosadnych odmowach bardzo nachalnej i bardzo skąpo ubranej prostytutce jego uwagę przykuł stary, brodaty mężczyzna, czyszczący ryby. Kręciło się wokół niego kilka kundli żebrzących żebrzących rybie głowy.
- Szukam statku.
Mężczyzna nic nie odpowiedział tylko rzucił kolejny ochłap mięsa psom.
- Szybki, spory żaglowiec, kurs w jedną stronę. Bez pytań. Pasażerowie mieszani. Zwierzęta, konie. Jedno dziecko. Cena nie gra roli.
Mężczyzna przestał czyścić ryby i podniósł jedyne zdrowe oko na Skha.
- Lepiej żeby załoga miała jaja ze stali bo to nie będzie rejs wycieczkowy.
- Dokąd?
Skha powiedział, nie targowała się. Niewielu by się zgodziło na taka przeprawę. Wiry, sztormy, potwory, prądy morskie, nie mówiąc już o tym że sama wyspa była przeklęta.
- Arrrr……Za trzy dni. W tym doku. Teraz jest Wielki odpływ. Woda jest na pół metra pod kilem. Za trzy dni, kiedy będzie przypływ, będę tu czekał z moją załogą na „Nocnym Szczurze”. Lepiej żebyście tu byli gotowi. Bo odpłyniemy bez was. O północy.

Skha popędziła jak najszybciej do reszty drużyny powiedzieć o statku. Jeden z kundli wesoło merdając ogonkiem pobiegł razem z nim. Przebiegał koło niewielkiego domku kiedy nagle z pieniacka wyrosła przed nim młoda dziewczyna. Stanął jak wryty. Pies biegnący za nim wpadł na jego buty. Lewiatan wpatrywała się w dziwną dziewczynkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sasani




Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 11:27, 26 Sie 2006    Temat postu:

Sasani przeciągnęła się wygodnie. Dawno nie było jej tak dobrze. Była rozluźnięta, a poziom jej mocy gwałtownie wzrósł. Czuła się tak, że mogłaby spalić cały świat. Siedzący obok niej Móri ziewnął.
-To co, chcesz już wracać do drużyny?
Demonica rozciągnęła się i zmrużyła oczy w koci sposób.
-Taaaak, chyba wystarczy odpoczywania.... Magia ci wraca, więc może możesz ich namierzyć?
Kot uśmiechnął się, jak to tylko koty potrafią.
-Już to zrobiłem.
-No, to idziemy!- powiedziała radośnie Sasani.

~~~~

Miasto. Takie... ciemne... i mroczne. Sasani od razu się spodobało. Demonica chłonęła mrok, bo mimo że była po tej 'dobrej' stronie, była istotą ciemności. Nagle zauważyła idącą ulicą Pandi. Wiedziała że lepiej nie krzyczeć, podbiegła więc cicho. Gdy znalazła siętuż za Pand, ta wyciągnęła sztylet i zamachnęła się. Demonica złapała ostrze w dłonie.
-To tylko ja.- szepnęła. Na twarzy Pand odmalowała się ulga.
-Gdzie są wszyscy?-zapytała Sasani.
-W domu Mii. Zaprowadzę cię.
-W domu KOGO?
Móri popatrzył zielonymi, błyszczącymi oczami na dach jednego z domów...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rod
Mieszaniec



Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 704
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:57, 26 Sie 2006    Temat postu:

Wampiro-wilkołaczka ockneła się. Była w czyimś domu. Nie pamiętała, jak się tutaj dostała. Jedyne, co pamiętała, to obozowisko. I ciemność... Okropną, pochłaniającą ją ciemność. Widocznie straciłam przytomność... Pomyślała. Próbowała się podnieśc, ale poczuła okropny ból. Spojrzała na siebie. Ktoś opatrzył jej rany. Rozejrzała się po izbie, w której była. Było ciemno. Jej towarzysze spali. Po chwili rozmyślań i ona zasneła.
-------
Obudziła się rano. W izbie była tylko jedna postać. Dziwna postać... Wyglądała jak półkocica.
- Widzę, że się ocknełaś...Jestem Pandi - powiedziała postać.
- Ja jestem Rodezja... Jak się tutaj dostałam? - Zapytała dziewczyna. Pandi opowiedziała jej wszystko.
- Ja opowidziałam ci o nas, może teraz ty powiesz coś o sobie? - spytała półkocica. Rodezja opowiedziała jej troche o sobie. Jak walczyła z niejakim Rylthem. Przegrała...
- A teraz...Pomóż mi wstać - powiedziała wampiro-wilkołaczka próbując się podnieść. Pandi pomogła jej. Podtrzymywała ją. Przeszły do innego pokoju. Byli tam jej towarzysze których widziała w nocy.


-----------
Piraciiii!:K


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lilka
Dziewczynka bez uczuć



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Goleniów (Szczecin)

PostWysłany: Nie 12:16, 27 Sie 2006    Temat postu:

Lil spojrzała na swój dom. Dawno nie było w nim tyle istot, nawet pająki trzymały się dalej od niej. Patrzyła jak do miasta przybywają kolejni. Widziała, że coś ich gnębi. Wolała nie pytać. Każdy, kto wchodził do domu, zastanawiał się, kim jest, wcale nie miała ochoty na zwierzenia.
***********************
Zeskoczyła z dachu. Przed nią stanęła gryfica.
- Nie łatwiej było zapytać mnie, gdzie tu znajdziesz statek?
- A ty skąd wiesz, że szukamy statku?! – Krzyknęła zdezorientowana Freya.
- Każdy, kto tu przyjeżdża albo chce się przedostać przez bagno albo wyjechać stąd jak najszybciej, Wy właśnie przebyliście bagna, więc…
- No tak, już myślałam, że widzisz wszystko…
- Widzę – uśmiechnęła się Lil Mia
***********************
Niektórzy patrzyli na nią nieufnie. Mrumrando nadal jej docinała:
- Kochanie, kiedy zrobisz tu porządek, czyżby cię rodzice nie nauczyli?
- Chcesz mnie złamać? Nie uda ci się to. Od lat nikt się do mnie nie zbliżał, nie robi mi to wielkiej różnicy czy tu jesteście czy nie.
Mrum dała jej spokój, teraz czas był na wieczorną rozmowę. Mia wiedziała, że nie będzie mile widziana. Przecież tylko pozwoliła im mieszkać u siebie, to ich nie zobowiązuje do mówienia jej gdzie idą.
-Lil, chodź do nas. Chyba nie chcesz siedzieć znowu na tym swoim dachu- powiedziała Cendess.
***********************
W kącie przy Kaido siedziała mała dziewczynka, cały czas wpatrywała się z niepokojem w Lil. Odwróciła się i wyszła, Veri tak bardzo przypominała jej samą siebie, kiedy jeszcze jej rodzice żyli.
Po chwili wróciła. Słyszała jak Freya opowiada o statku.
- Stary Kail zawsze tak straszy. On wcale nie jest wielkim żeglarzem, ale dopłyniecie do wyspy. Dajcie mu butelkę trunku a zrobi się dosyć potulny. Mam nadzieje, że ktoś z was kiedyś próbował sterować statkiem, bo Kail w nocy śpi a nie steruje… skończony idiota z niego, ale za nic w świecie nie da zniszczyć swojego „Nocnego Szczura”.
Patrzyli trochę dziwnym wzrokiem na Lil. Przecież wyglądała na taka, która nigdy nie opuszczała swojego domu.
- Teraz idę spać. Nie wiem jak wy, ale dzisiaj mnie wymęczyliście. Dobranoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saphira71210




Dołączył: 19 Mar 2006
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:52, 29 Sie 2006    Temat postu:

Krisa nie było. W sumie, szukanie go na bagnach, było jednym z najbardziej bezsensownych pomysłów, jaki kiedykolwiek przyszedł jej do głowy. W końcu, jak znaleźć stworzenie, dla którego praktycznie każda odległość była niczym? No i czemu niby miał skakać akurat po bagnie?
Teraz, wyzywając się w myślach od skończonych idiotek, słuchała prawie miłego, serdecznego (to było dosyć dziwne w tej sytuacji) głosu. Wyczuwało się w nim jednak coś zimnego, nieprzyjemnego
-Cóż, mała. Sprawa wygląda tak. Jeśli będziesz się rzucać, miotać, albo zaczniesz robić coś nierozsądnego, może być krucho. Z twoim małym przyjacielem. Rozumiesz?
Oczy smoczycy zwęziły się w cienkie szparki, lecz skinęła głową. Jakby sztylet trzymany przy jej szyi nie mówił sam za siebie.
-świetnie. Więc możemy sobie porozmawiać. Wolisz stać, czy siedzieć?
-Może usiądźmy. Tak mi się lepiej rozmawia.
-Ja też tak myślę. Naprawdę jesteśmy podobne Połóż broń za sobą.
Coś ścisnęło się w jej żołądku. Podobne? Co ona miała na myśli? Wykonała polecenie. Nic innego nie mogła zrobić? Dopiero wtedy ośmieliła się podnieść wzrok. Źrenice rozszerzyły jej się pod wpływem nagłego szoku. Patrzyła na…siebie. No, nie całkiem. Siedząca przed nią dziewczyna miała nieco inny ubiór i uzbrojenie. Ponadto tam, gdzie u niej samej dominował fiolet, tamta miała zieleń.
-Czyli rozpoznajesz mnie już, prawda? –jej rozmówczyni położyła szczególny nacisk na ostatnie słowo
-Oczywiście. –odparła. Jej głos, ku własnemu zaskoczeniu brzmiał niezwykle spokojnie- Rheashedeni. Zielony Kwiat. Ta, którą powinnam była znać od najwcześniejszego dzieciństwa, a przecież spotykamy się właściwie po raz pierwszy. Banitka
-Jak i ty teraz, kochana. Inaczej dalej siedziałabyś tam, słuchając tych idiotycznych bajań starszyzny.
-Tu chodziło o o wiele więcej– mruknęła cicho, po czym wyartykułowała parę melodyjnych dźwięków, które mało dla kogo składałyby się w zdanie, nie do wyrażenia w innym języku. Tym razem to Rhea spojrzała na nią w niemym zdziwieniu. Na dnie jej zielonych oczu mignęła iskierka szacunku? podziwu? zazdrości? Może wszystkiego naraz, może niczego. –A więc, czego potrzebujesz? –Saph zapytała po chwili denerwującego milczenia –I gdzie jest Kris?
-Więc szukam ochrony, Saphiro. –skłoniła się głęboko z dziwacznym uśmieszkiem- Nieumyślnie…rozzłościłam kogoś. W tej okolicy możesz mi ją zapewnić ty i ta twoja…drużyna –ostatnie słowo wymówiła z wyraźną ironią. Saphira puściła to mimo uszu
-Gdzie jest Kris?
-Uparta jesteś, prawda?- Rhea z westchnieniem wyjęła zza pasa i zademonstrowała piękny, szmaragdowy wisior. Po jego wnętrzu latały małe, kolorowe iskierki. Żółte, karminowe, czarne… Szczególnie jedna, mająca kolor intensywnego fioletu, wyjątkowo gwałtownie obijała się o ściany swego więzienia
-Och nie…-szepnęła cicho smoczyca -Jak mogłaś?!
-Spokojnie, nic mu nie jest. Posiedzi tam sobie trochę, nie zaszkodzi mu to. Żadna krzywda go nie powinna spotkać. Tymczasem zatrzymam go, jako rękojmię twojej dobrej woli…
Saphira powstrzymała obraźliwe słowa cisnące się jej na usta. Wiedziała, że sama nigdy nie uwolni przyjaciela, choćby szmaragd jakimś cudem wpadł jej w ręce. To mogła zrobić tylko osoba, która go uwięziła. Wstała powoli i z rezygnacją pozbierała broń. Zdołała się opanować. W tym momencie oblicze Saphiry, przypominało posąg, tak było wyprane z wszelkich uczuć Obróciła się na pięcie i spojrzawszy na zielony kryształ i fioletową iskierkę, wciąż tłukącą się o ściany. rzuciła przez ramię, zmuszając się do swobodnego tonu
-Chodź, idziemy. Musimy ich dogonić. Chyba…że wolisz lecieć -Wszyscy w rodzie wiedzieli, że Rhea jako pisklę nabawiła się lęku wysokości. Tylko tą pozornie niewinną uwagą mogła jej się jakoś odpłacić. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybkim krokiem przed siebie. A niech ją goni, to w końcu jej zależy. Poza tym, czuła, że jeśli tylko spróbuje otworzy usta, straci tą maskę kamiennego spokoju, na którym tak jej zależało i rozszlocha się na oczach tej…tej…wyobraźnia nie dostarczyła jej odpowiedniego epitetu. Mimo wszystko, poczerwieniała twarz Rhei, dostrzeżona kątem oka, sprawiła jej niemałą satysfakcję.
W ten sposób szybko zbliżały się do miasta.

_______
Zauważyłam ostatnio, że macie manię na punkcie rozmówek ze śmiercią ;). Ktoś jeszcze z nią nie gadał?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
VolvE-chan




Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Musashi

PostWysłany: Wto 18:50, 29 Sie 2006    Temat postu:

VolvE zlapała Kaido za ramię
-Przestań się już bawić
Jednym ruchem ręki zabiła człowieka z którym właśnie Kaido zacięcie walczyła za pomocą jej miecza. Oczywiście tygrysica mogla sama załatwić człowieka paroma cięciami, ale postanowiła poćwiczyć trochę walkę mieczem. W końcu dopiero straciła swoją włócznie, a miecz rzadko wczesniej uzywala, wiec musiała się przyzwyczaić do Złotej Nocy, którą VolvE podarowała jej po stracie włóczni. Zostawiły postać leżącą nieruchomo na ziemi ze śladami pazurów na szyi i podeszły do smoka stojącego kawałek dalej.
-Wskakuj -Zarządziła volvE z uśmiechem. -Kaido wskoczyla na grzbiet Raqee. Zdążyła się już przywyczaić do tych lotów, VolvE często latała z nią chcąc nacieszyć sie powrotem do wóch najważniejszych osób w swoim życiu- Kaido i Raqee.
Poleciay na przedmieście gdzie było jedyne miejsce z odrobiną zieleni. Weszły do lasu, który składał się z paru drzewek oddalonych od siebie co najmniej o metr, ale przynajmniej zasłaniały dziewczyny.
-Pokażę Ci coś -Zaoferowała VolvE z uśmiechem. Raqee przysiadła przypatrując się z ciekawością.
-Mam to od małego, nie wiem skąd ale zawsze mam to przy sobie, nie pamiętam skąd to wzięłam, ani jak długo to mam, ale noszę to na szyi od kiedy sięga moja pamięc a może nawet dłużej. -VolvE wyjęła zza koszuli mały otwierany medalik. -Patrz
Kaido pochyliła się nad medalikiem, ktory VolvE otworzyla. W środku zauważyła rysunek dziwnego stwora, na pewno przypominal kota, ale kotem nie był. Zaraz potem zauwazyla ze na obrazku ywyryte zlotymi cienkimi literami jest jakis napis, wypisany znaczkami, których używa się na wschodzie. Kaido wychowała się tam i umiała odczytać takie znaki, te jednak były inne.
-Co to? -Spytała zdiwiona -Co tu pisze, nie mogę tego odczytać.
-Ha! -Uradowala sie VolvE -Noszę ten amulet od lat nie wiedzac co w nim pisze. -Zrobila uciesozna mine
Kaido nie rozumiala nadal.
-No i?
-No i... Juz wiem!! Rozszyfrowałam to! Spójrz. -VolvE wziela pare gałazek i ulozyla z nich na ziemi takie same znaczki jak na medalionie.
-nooo... -Oczy Kaido zablysnely ciekawoscia.
-Spojrz -Pwtorzyla VolvE i przestawila w kazdym znaczku pierwsza gałazke do znaczka obok -co teraz?
Oczy Kaido rozszerzyly sie:
-Traz rozumiem! -Przeczytala napis powstaly z galazek -To jakies imie!
-Ano -VolvE tryskala dumą- Imie bestii! No to chyba po to nosilam ten medalion tyle lat by ja przywolac nie?
-Ee... Nie wiem czy to dobry pomysl... To moze byc niebezpieczne. -Kaido byla ostrozna a zarazem ciekawilo ja co z tego wyjdzie. -No, ale skoro tak chcesz, spróbujmy.
VolvE nie potrzebowala lepszej zachety, rzucila galazki tworzace imie na jedna kupke i rozpalila ogien. Jakims badylkiem zarysowala krak wokol ogniska i wyrecytowala pare slow zakanczajac:
-...An excento Si no VIVI!
Dziewczyny spojrzaly w ogien wyczekująco. Plomienie rozblysly i zrobily sie wieksze omiotly cala przestrezn kregu nie mogac sie wydostac poza niego, zrobilo sie jakby ciemniej i ciszej. Plomienie rozblysly i zaczely powoli opadac. Ogien zgasl. Bylo pusto.
-Co sie... -Zaczela Kaido
-Cii... -VolvE ja uciszyla ruchem reki.
W srodku kregu zaczela sie pojawiac ciemnosc, czarna maz rozprzestrzeniala sie, powstal portal swiatow. Nagle cos z cichym swistem z niego wylecialo i portal zamknal sie. Dziewczyny prerazone wziely gleboki oddech. Sila przywolania odrzucila je metr do tylu. Wszystko ucichlo.
-Cześc
VolvE otworzyla jedno oko.
-Cześc -Powtorzył słodki dziewczecy glosik.
Obie z Kaido podeslzy do kregu i spojrzaly na Bestie.
-Nie wyglada jakos zbyt groznie -Zauwazyla Kaido
-Ano -VolvE spojrzala na tygrysice.
-Jestem Vivi, a panienka to pewnie Panienka Volve zgadza sie? Ciesze sie ze wreszcie panienke poznalam. O! A to musi byc panienka Kaido. Co za spotkanie! -Bestoia byla rozpromuieniona.
Dziewczyny spojrzaly na siebie zdziwione a potem znow na niewielka dziewczynke unoszaca sie klka stop nad ziemia w kregu.http://img144.imageshack.us/img144/5006/vivibv8.jpg VolvE opuscila krag uwalniajac bestie.
-No to, cos mi sie widzi ze mamy nowa towarzyszke. -VolvE spojrzala na tygrysice, ktora byla raczej uradoiwana przybyciem Bestii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sasani




Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 10:38, 31 Sie 2006    Temat postu:

Sasani siedziała na krześle i patrzyła spod przymrużonych powiek na pozostałych. Atmosfera była trochę napięta. Wszyscy wydawali się znużeni, Lilka udawała że śpi. Albo spała. Demonica przeciągnęła się i wstała.
-Idę na dwór- rzuciła tylko. Móri podreptał za nią. Demonica wdrapała się (wolała nie pokazywać że jest demone,m obcym ludziom) na dach. Popatrzyła na ciche gwiazdy na niebie... przypomniał jej się wiersz o szarlatanach....
Zawsze w nocy słychać szklane
Szklane łkanie
Płaczą gwiazdy zaplątane
w szkła na wieżach

Sasani nagle uśmiechnęła się. No trzeba jakoś rozruszać kompanię! Zeskoczyła na dół. Otworzyła drzwi. Zobaczyła znużone twarze przyjaciół.
-No to co , robimy karaoke?- zapytała w akcie czystej desperacji.

PS. Wiersz 'Szarlatani' Konstanta Ildefonsa Gałczyńskiego, fragmencik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pandunia
Półkocica



Dołączył: 29 Maj 2006
Posty: 710
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...

PostWysłany: Wto 18:40, 05 Wrz 2006    Temat postu:

Wcześniej wróciła do domu Lil. Podróż troche ją nadwerężyła, dlatego pólkocica postanowiła przespac się gdzieś z zamiarem wypoczęcia chociaż na krótką chwilę.
Lerneth siadł w kącie, po czym syknął do półkocicy:
-Dziwny domek...
Pand skinęła głową, oczy jej sie kleiły.

Miała dziwny sen.
Stała gdzieś, na środku pustej polany. Słońce już zachodziło , a w cieniu drzew widac było jakąś postac. Pand nie wiedziała, co ma zrobic. wydawało jej się, że nie może się ruszyc.
Nagle zobaczyła Seuriella, przed oczami migotały jej sceny z ich wspólnej walki, jeszcze w domu... W rodowej siedzibie Aranthów, rodziny Pandi. Miecz, sztylet i pazury.
I wściekłe oczy jej brata...

Ocknęła się i uświadomiła, że Seuriella tu nie ma...
Nie ma...
Lerneth nagle lekko uderzył ją skrzydłem.
-Ssspałaśś już trochę, teraz popatrz. - zwrócił głowę w kierunku wychodzącej Sasani.
Półkocica zmierzyła jaszczura mętnym wzrokiem i wróciła do podsypiania.

Nagle Sasani wróciłą do domku z powrotem i zakrzyknęła:
-No to co, robimy karaoke?
Pand spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem.
-Nie, ja nie będę spiewac! - powiedziała rozespanym głosem, z pełną świadomością, że jeśli zaśpiewa - będzie to powód do kpin przez cała drogę.
Pandi uniosła się z ziemi, oparła o ścianę, po czym wymamrotała:
-No to słucham was...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freya
Lewiatan



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 714
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stare Czaple

PostWysłany: Wto 20:08, 05 Wrz 2006    Temat postu:

Cichutko, pod osłoną nocy wyrwał się z domu dziewczynki. Ciekawa istota z niej była ale krępowały go takie zabawy jak śpiewanie w gronie ludzi, zwłaszcza że nie słynął z pięknego głosu. Po cichutku wyrwał się z tłumu (akurat zdążył usłyszeć Freyę śpiewającą coś na kształt słów: dilidilidajdadulidulidaj… - nie wiedzieć czemu w umyśle pojawił mu się obraz wielkiego zielonego pora) i pomaszerował w stronę doków. Morze go ciągnęło. Co jest naturalne w jego przypadku.
Doki były dość tłoczne o tej porze. Dziwki, i na wpół przytomni marynarze wyzywali się i wszczynali burdy.
Drzwi dokowej tawerny otworzyły się wylewając na bruk łuny żółtego światła, stłumiony zapach starego piwa, rybich wnętrzności i tanich perfum oraz dwoje pijanych marynarzy.
Skha sprawnie wyminął kilku pijaków mrugnął do roznegliżowanej kurtyzany i odszedł w poszukiwaniu spokojniejszego miejsca.
Kilka metrów dalej fale spokojnie uderzały o nabrzeże, trzy psy walczyły między sobą o jakiś ochłap ryby. W jednym z nich Skha rozpoznał kundla spotkanego za dnia.
Leviathan powoli zszedł po kamiennych stopniach do wody. Morska woda przyniosła z sobą chłód, sól i magię. Delikatna srebrna mgiełka pokryła lewiatan który dał nura w głębiny.
Na brzegu jeden z walczących psów zapiszczał.
Po paru minutach nad brzeg doków wynurzył się czarno-srebrny smoczy łeb. Mały kundel przechylił głowę, zamruczał i po chwili zaczął merdać ogonkiem. Szybko chwycił rybi ochłap i podbiegł do morskiego smoka.
- Uhhhh… dobra z ciebie psina, ale…ummm… zmykaj już. I możesz wziąć tą rybę. Poradzę sobie.
Po chwili smoczy łeb zniknął w głębinach.
Pies jeszcze przez chwilę stał, wpatrują się m wodę. Zamruczał, pochwycił resztki ryby i pobiegł w najbliższy zaułek.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Setki świec rozświetlało główną salę restauracji. W dyskretnym zaułku, wśród kwiatów i paproci znajdowały się ciche i spokojnie miejsca gdzie, zazwyczaj można było spotkać młode pary bogatych tego miasta.
Obite delikatnym pluszem fotele były nader wygodne, na stole leżały nie rozpoczęte dania (kaczka w pomarańczach, homar i karmazyn w sosie borowikowym). Miejsce było eleganckie, jednak dyskretne. W sam raz na spotkanie z jego gościem.
Corwel przyglądał się trzymanemu w dłoni pucharkowi. Był prawdziwym dziełem sztuki. Szczerozłoty, grawerowany w roślinne motywy, jednak lekki, i funkcjonalny.
Gęsty czerwony płyn wewnątrz pucharku odbijał się od jego srebrzonych krawędzi.
Mogło to być wino.
Mogła być tez krew.
Corwel delikatnie zarzucił sieć swojego czaru wyciągając macki swego umysłu.
Kilka metrów dalej dwójka młodych właśnie wyznawała sobie miłość.
Starsze eleganckie damy rozmawiały o swoich wnukach.
Dwójka mężczyzn dobijała dobrego interesu.
Cisza, spokój i szczęście.
Ani krztyny strachu.
Nikt znajdujący się w pomieszczeniu nie czuł strachu.
Nawet młody mężczyzna siedzący u jego stolika.
I bardzo dobrze. Paniczny Strach i przerażenie jest co prawda miłe, ale interesy lepiej się załatwia z ludźmi którzy się ciebie nie lękach, choć czują respekt.
- Skosztuj kaczki, przyjacielu, z doświadczenia wiem że jest wyborna.
Seuriell jedynie zmierzył potrawę swoimi ciemnymi oczami.
- Nie pamiętam kiedy w trakcie tej rozmowy przeszliśmy na „przyjacielu”.
- Ah, ale ja do wszystkich tak mówię, przyjacielu – jadowity uśmiech Corwela się poszerzył – nawet do wrogów.
- Powiedz jeszcze raz czego chcesz.
Corwel ponownie się uśmiechnął, jednak bardziej naturalnie, można by rzec że ma prawdziwy uśmiech gdyby jego oczy nie biły chłodem i mrozem.
Odkorkował stojąca na stole butelkę wina i nalał czerwonej cieczy do pucharku przed Seuriellem.
- Widzisz, potrzebuję dobrego żeglarza, takiego ‘kapitana’ na mój statek, a słyszałem że znasz się na tych sprawach.
Demon wziął do ręki pucharek, ciecz w nim znajdująca się był zimna.
- Czyżbyś sam nie mógł prowadzić statku?
- Mogę, jednak……mam trochę spraw do załatwienia. Musze przeszukać kilka ksiąg i nie mam czasu na zabawę ze statkiem, a potrzebuję sprawnego kapitana. Takiego jak ty.
- Nie jestem tani.
- A ja nie jestem skąpy. Cena nie gra roli.
Koci demon zastanawiał się przez chwilę i doszedł do wniosku że nic mu nie zagraża. Ryzykował tylko swoim życiem.
I duszą.
- Dobrze.
- Świetnie. Ruszamy w nocy po pierwszym wylewie. Twoje zdrowie
Corwel jednych łykiem wychylił puchar.
- Zdrowie – Demon poszedł w ślad za nim.
Czerwony napój jednak nie był winem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
trenerka
Rachel Dark



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 1062
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wydaje mi się, że Łódź

PostWysłany: Sob 21:30, 09 Wrz 2006    Temat postu:

Rachel szła rozeźlona przez port. Miała bardzo zły nastrój. Składało się na to kilka czynników. Pierwszym był fakt, że nie było z nią Felixa, który poprawiłby jej nastrój. Rachel nie chciała rzucać się w oczy, więc zostawiła go w jaskini niedaleko miasta. Drugim był fakt, że nie umiała rozwiązać problemu. Udało jej się odkryć, że drużyna zamierza popłynąć statkiem w bardzo niebezpieczny rejon. Miała więc spory problem. Zakradzenie się na statek, który wynajęła drużyna odpadało. Z pewnością zostałaby wykryta. W dodatku nikt nie chciał jej wynająć statku. Miała więc poważny problem. Owszem Felix umiał latać, ale nie na takie odległości. Poza tym musi kiedyś spać i jeść. Rachel nie mogła wymyślić nic sensownego. Trzecim powodem był zły humor. Każdy miewa od czasu do czasu napady złego humoru. Rachel akurat go dostała, a wcześniejsze czynniki spotęgowały efekt. Była w dołku. Felix nazywał to okresową depresją. Rachel stawała się wtedy nieprzewidywalna. Mogła pogrążyć się w całkowitej apatii, lub wdać się w walkę z przypadkowym przechodniem. Rachel nie wiedziała co ze sobą zrobić.
-W morze… wypłyniemy… już… - w pobliżu rozległa się pijacka piosenka. Rachel zauważyła, że w pobliżu znajduje się jakaś karczma. Rachel nigdy nie piła. Miała ku temu powód. Rachel z natury rzeczy miała słabą głowę. W momencie, gdy inni się rozkręcali ona już leżała na stole. Była to jej największa słabość. Wystarczył łyk niezbyt mocnego wina, a była pijana. Dlatego nie piła. Jednak owego feralnego dnia zły nastrój wziął górę i Rachel przekroczyła drzwi karczmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Śro 12:33, 13 Wrz 2006    Temat postu:

W rogu restaruracji, przy jednym ze stolików siedziała mroczno postać. Długi, czarny płaszcz spływał do ziemi, a dość szeroki kaptur nasuwał się na oczy, ukrywając w swym cieniu twarz tego, kto go nosił. Jedynie dwa czerwone błyski, które świeciły ostro spod kaptura świadczyły o tym, że ktoś jest pod peleryną.
Corwel nie zdawał sobie sprawy, że osobnik obserwuje go od dłuzszego czasu. Postać zniknęła nagle. Cień przemknął po ścianie. Pojawiła się w innym miejscu. W końcu taką "metodą" poruszania się doszła do mężczyzny, szkarłatne światełka zerkały czujnie.
- Witaj, Corwelu.-z pod kaptura zabrzmiał metaliczny, ostry głos.
- Słucham?- obejrzał się spokojnie.- Kim jesteś?
- Gdybym chciała, byś wiedział, nie nosiła bym tygo płaszcza. Jeszcze nie czas.
- Zapewniam że czas.
- Nie lubię gdy ktoś mi psuje tajemniczy nastrój. Co do imienia- Cenere. Nazywam się Cenere Gryndei.- odpowiedziała zawiedziona dziewczyna. Złapała kaptur i szybkim ruchem ściągnęła płaszcz. To co było pod nim, przewyzszało najśmielsze marzenie gości restauracji. TO, bo kimś tego nazwać nie można. Smukła, szczupła lisica stała na dóch łapach. Miała długi, ładny pysk i czerwone oczy. Pomalowane kredką do oczu. I kły. I pazury. I do tego wszystkiego jeszcze dziewięc ogonów, z których każdy miał na końcu gryfi, czarny łeb.
- Ładne ogony.- mruknął sarkastycznie Corwel.
- W rzeczy samej.- odparła arogancko Cenere- Nie mam ochoty na żarty. Jestem skrytobójczynią. I mam nawet statek, Nocnego Śpiewaka. Oczywiście widzę, że pieniądze nie grają roli, ale jeśli chcesz, to mogę za darmo Cię przewieźć. Nie pytaj, co CI z tego przyjdzie. Ten stary pryk- tu wskazała na kapitana łodzi który siedział przy stoliku z Corwelem- nie zapewni Ci takiego bezpieczeństwa jak ja...
- Od kiedy przeszlismy na ty?
- Na ty to tramwaj staje. Od teraz. Przerwałeś mi- warknęła.-... I tylu przygód. No i, on z całą pewnoscią nie jest tak ciekawą osobą jak ja... Znałeś kiedyś człowieka-lisa z dziewiecioma ogonami i zdlonością metamorfozy, dematerlizacji i... resztę zobaczysz, jeśłi się zgodzisz- oznajmiła Cenere okręcajac jeden z ogonów wokół smukłego palca.- To jak?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez RavenWings dnia Śro 16:42, 13 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pandunia
Półkocica



Dołączył: 29 Maj 2006
Posty: 710
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...

PostWysłany: Czw 18:16, 14 Wrz 2006    Temat postu:

Jej towarzysze rozśpiewali się na dobre. Pandi bolała już głowa od tego nieustającego spiewu, choc sama, bądź co bądź, się do niego przyłączyła przez jakąś krótka chwilę.
Jednak uszy półkocicy były bardzo wrażliwe na hałas, totez po jakimś czasie Pandi opuściła domek, pozostawiając tam rozśpiewaną kompanię, po czym razem z Lernethem przysiadła w okolicy portu, spoglądając na morskie fale i widząc odległe światła statków.

Magle coś się zmieniło.
Zmysły Pandi się wyostrzyły, półkocica błyskawicznym ruchem wyjęła sztylet... i jego ostrze znalazło się tuż przed nosem zabiedzonego, głodnego psiaka, który zaczął obwąchiwac ostrze.
Pandi odetc hnęła z ulgą.
-Chyba robię sie przerważliwiona. Lerneth, moge cię prosic o... No o jakąś rybę? Mógłbyś ją złowic?
Jaszczur spojrzał na głębie wody.
-Momencik. - syknął, po czym wzleciał, poszybował lekko nad taflą wody, po czym zanurzył łapy i wyciągnął szamoczącą się rybkę z morskiej toni.
Rybka powędrowała dla psiaka, a ten schwycił ją ochoczo do pyska i odmaszerował w ciemnośc.
Półkocica westchnęła.
-Jeśli ja tak reagują na psy, to... - wzruszyła ramionami. - Robię się coraz bardziej nerwowa przez tą wyprawę.
Lerneth pokręcił głową.
-Nie nerwowa, raczej cwiczyssz refkleksss.
-Serio? - prychnęła Pand, rzucając do wody kamyczkiem. - Nie wierzę. - uśmiechnęła się.
-Mówię ci, że tak! - syknął jaszczur z uciechą, rozwijając i prostując skrzydła.
Półkocica jednak nasłuchiwała odgłosów nocy - tu szłyszała plusk wody, tam jakiś cichy szelst, tam czyjś głos...
Co najważniejsze - znajomy głos.
Półkocica zdębiała.
-Niemożliwe... - wymamrotała. Głos ucichł, natomiast odezwał sie Lerneth:
-Co? Co jessst niemożliwe?
-Seuriell jest w pobliżu. - półkocica drgnęła na samo wspomnienie swojego brata, po czym wstała i ruszyła przed siebie. Lerneth machnął ogonem i podreptał za nią.
-Chcessz go znaleźc? - burknął.
-On już mnie znalazł, od samego początku nas... śledzi. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Wiesz przecież, że mój brat nie jest bardzo towarzyski, można by powiedziec. - kopnęła czubkiem buta patyk leżący na ziemi i kontynuowała. - Nie sądzę, żeby miał przyjazne zamiary.
-A czego on chce? - syknął Lerneth, podlatując wyżej i lecąc tuż nad głowa Pandi.
-Tego, co zawsze chciał miec. - powiedziała półkocica ledwo dosłyszalnym szeptem. - Chce Sztyletu. Chce mojej broni.
-Mussissz mu ja oddawac?
-Nie... Poza tym... On jej nie weźmie. Sztylet został przypisany rodową przysięgą do mnie, Seuriell nie ma tu nic do gadania, ale... - zawahała się.
-Ale? - powtórzył jaszczur z naciskiem.
Pand westchnęła.
-Ale mój kochany braciszek będzie próbował złamac przysięgę...
Lerneth machnął skrzydłami i obniżył lot.
-Damy radę. - mruknął, po czym nagle zatrzymał się dosłownie w powietrzu.
-Co sie stało? - spytała Pand niespokojnym tonem.
-W tym mieśśście jest cośśś... dziwnego... - wysyczał jaszczur, wznosząc sie wyżęj.
Półkocica też to czułą.
W tym mieście było coś lub ktoś, co przyprawiało o dreszcze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sasani




Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 9:33, 16 Wrz 2006    Temat postu:

Hm.... Rozśpiewali się na dobre....
Móri niespokojnie machał ogonem siedząc koło Sasani. Coś było nie tak.... Tylko czy oni tego nie czują?

Kompania po raz kolejny zaczęła piosenkę. Coś w tylu 'Hartsatsa pariliparilum'. Sasani zaczęło boleć gardło, ale była dumna że morale drużyny się poprawiły. Demonica spjrzała na kota. Oj, zaniepokojony. Wstała.
-Ja idę się przejść- wychrypiała. Odpowiedziały jej potakujące głowy i dalsze słowa piosenki. Móri podbiegł za nią. Gdy tylko wyszli demonica odwróciła się do niego.
-No dobra, o co chodzi?
-Nie wiem.... nie czujesz tego? Coś wisi w powietrzu...
Demonica rozejrzała się i przykucnęła.
-Dobra, robimy tak. Ustawiasz barierę aby nikt teraz nie widział.
Po chwili otoczyła ich kula cienia.
-Brawo- uśmiechnęła się demonica.- Teraz ja wypowiem zaklęcie, abyś mógł zmienić się w człowieka. Ale nie zmieniaj się jeszcze. Po pierwsze dlatego, że muszę się przyzwyczaić, po drugie dlatego aby zaskoczyć przeciwnika. Zgoda?
-Zgoda.
Sasani spróbowała sobie przypomnieć zaklęcie.
-Es allds neko oppvin quibhg hest
Nic się nie stało. Demonica spojrzała niepewnie na kota.
--Już?- zapytała.
kot uśmiechnął się.
-Taaak.... a pamiętasz jak kiedyś rozmawialiśmy tylko za pomocą myśli?
-No... -demonica uśmiechnęła się. Bariera wokół nich zniknęła.
-Albo jak powiedziałaś że mnie odczarujesz dopiero... jak to jleciało? 'po moim trupie' xD
-No.... wtedy gdy po raz pierwszy walczyłam z drużyną... a ty bardzo miło odpowiedziałeś że nie będziesz musiał długo czekać.
Oboje westchnęli.
-Stare czasy.... Ile minęło?
-ile wiem.. wracajmy do nich.
-Dobra...
Zawrócili w dobrych nastrojach całkiem zapominając o niebezpieczeństwie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mrumrando
Wampir



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 689
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: fioletowa krypta in Goleniów

PostWysłany: Sob 14:30, 16 Wrz 2006    Temat postu:

Ta Dziewczynka ją przerażała.. tak. prawda, że ogólnie dzieci ją przerażały... ale od...
ode mnie
Już nie.. a ona... w sumie przerażała nie jest dobrym określeniem. Ona jest bez uczuć, po prostu. Nic.. żadne zgryźliwe uwagi
nad którymi nie możesz zapanować, same wychodzą ci z ust
Nic, na nią nie działa. Popatrzyła na rozśpiewaną drużynę. Śpiewanie to nie jej działka.
-powinnyśmy pomyśleć juz o wszystkim. Załatwić butelkę trunku... potrafię sterować statkiem. powiem im to jutro.-mruczała pod nosem.
wyczuwam nagły napływ agresji... patehilpatehili
Mrum złapała się za głowę i wybiegła z domku. Dopiero wtedy wrzasnęła:
-Zamknij się!
Nie przesadzaj.. zresztą i tak nic nie możesz zrobić
Niestety... weszła na dach. Strasznie głośno śpiewali. Jeszcze trochę i całe miasto będzie słyszeć. Kręciło się jej przed oczami. I Saph. Tak koszmarnie się o nią martwiła. Tak, martwię się o nią.
-Nie mogę spać.. są strasznie głośni.
Lil nagle pojawiła się koło Mrum. Dziewczynka nie wygląda na zdenerwowaną... ona naprawdę nie ma uczuć? Mrum spojrzała na nią.. jednak nie mogła się na niczym skupić. Nie widziała już jej twarzy... myślała tylko o tym jak dobrze smakuje krew dziecka...
-Co jest? Nie chcesz mi dogryźć?
... i o tym jaka jest głodna....
-Wiesz, dziwnie wyglądasz. Idę do nich.
Zeskoczyła z dachu i weszła do środka. Mrm patrzyła się jeszcze przez chwile w pusta przestrzeń.
sądzę, że powinnaś się przejść
-Nie będę...
Czyli wiesz? Myślałam, że się nie domyślisz.. szkoda
-Wiem ty gnoju. Ja nie zabijam. Jednak jak będę chciała się napić..
Zrobię wszystko abyś tego kogoś zabiła. I co niby?
-To miasto. Musi być tawerna z krwią. Cokolwiek...
Wiesz, że gadasz do siebie?
Zeskoczyła z dachu i szybkim krokiem ruszyła do miasta.
************************
-"Raj dla podniebienia". Na pewno nie tu.
Czytała po kolei każdy napis. Wszyscy trzymali się od niej z daleko i całe szczęście.
-"Zgniłe jajo"?
W mieście było tak przyjemnie ciemno. Ludzie przechodzili.. życie nocne kwitło. Co jakiś czas bło słychać krzyki napadanych osób, pijackie piosenki, tłuczone szkło.
I puls tysiąca istot żywych
Była przy porcie. Skręciła w jakiś ciemniejszy zaułek.
-"Srebrzysty księżyc". Tak, oto chodziło.
Weszła. W środku roiło się od... no, nie tylko ludzi. Było głośno, śmierdziało. Ale była krew... czuła ją. Usiadła w rogu gdzie było w miarę spokojnie i zamówiła 4 kubki krwi.
-W kubkach? Ale podajemy w kieliszkach i....
-Kubek... z uszkiem.
-Ale...
Mrum spojrzała na niego.
-4
-Tak, oczywiście
Kołowały się jej słowa drużyny, że ma dziwne oczy. Ciekawe jakie?
Lustro wisi
Nie będę gadała do siebie... wampir nie mają odbicia.
Naprawdę?
Stanęły przed nią cztery kubki.
-Proszę
-Dz.... aua.- Mrum poczuła ostry ból w głowie.
Będziesz takich ładnych wyrażeń używać?
-Ty....
Ja
Wciągu 10 minut wypiła 4 kubki... od razu poczuła się lepiej. Zrelaksowana i szczęśliwa.
zła?
-Witam szanowną damę.
Damę?
-Spa.....
Mrum podniosła głowę. Dosiadł się do niej jakiś facet. Chciała mu rzucić parę miłych uwag aby odszedł i nigdy nie wracał...ale...
No co jest!? Pozwolisz tak chamowi?
Ale...

-Widzę, że nie żałowałaś sobie jeśli chodzi o picie- popatrzyła cztery puste kubki- nie miałbyś jednak ochotę na butelkę rumu?
Słyszałem wiele podrywów.. ale ten jest beznadziejny. Spław go Mrumrando.
-Ja...ja.. chętnie.
Mrum zrobiła się trochę mniej blada (normalnie by oblała się rumieńcem.. ale jak jest się martwym trochę oto ciężko)
Mrumrando..? Szlag, nie panuje nad tobą?!
-Nazywam się Malibu.
-Mrumrando.
-Miło cię poznać piękna Mrumrando-spojrzał na jej kosę- Jesteś sługą Mrocznego Żniwiarza?
Cienki żart. Dosyć, zdenerwowałaś mnie
Mrum patrzyła w niego jak w obrazek... dawno już nie zaznała tego uczucia... znów ten ból.
-Malibu? Jakie bzdetne imię. Nie jestem.. ale to mój bliski przyjaciel.
Ha!
-Hehehe. Widzę, że nie brakuje ci humoru.
-Hmm- obdarowała go uśmiechem.. którego nie używała już od wieków.
No nie... Mrumrando. on nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jesteś martwa
-No to wypijmy za naszą znajomość.-uniósł butelkę rumu do góry.
Mrum podniosła butelkę która przed nią wylądowała. Czy ja mogę się upić?
Ze mną? Tak. No, picie w pewnym stopniu jest złe. Hehehehe...
-Zdrowie.
****************************
O godzinie piątej nad ranem. Miasto zaczynało się robić spokojne. To była godzina spokoju. Tylko godzina. Słońce tu wstawało o 6.30. Krokiem zygzakowatym z zaułka wyszła kobieta wymachująca kosą , oparta o mężczyznę. Obydwoje w niebogłosy śpiewali.
-Hiiiii... nie wiedziałam, że bycie pijanym jest taki przyjemne.
-Czasem można.. zapomina się o wszystkim.
-Ale wiesz.... to niesamowite... i on poprosił cię żebyś z nim popłynął. Ty się zgodziłeś i w sumie płyniesz ze mną i z moimi znajomymi?
-Aye.. dobrze zrozumiałaś. I.. jak to słowo... odprowadzić. Tak, chyba powinienem cię odprowadzić do tego domku dziewczynki bez uczuć? Dobrze pamiętam?
-Chyba tak.. sama nie opamiętam za dobrze...
-A pamiętasz gdzie to?
-To akurat pamiętam...
-To ruszamy!
-tak! idziemy mój piracie.
Oboje zataczając się na boki odeszli.
Nie ma miłości od pierwszego wejrzenia Mrum. To tylko chemiczne coś... zresztą jest żywy. Nie potrwa to długo. Dobrze wiesz.
-I niczego się nie nauczyłam z tego wynika.
-Co?
-Gadam do siebieeee...
-To znaczy, że już starczy.. rumuu..
Skończy się tak jak zwykle. A za to, że tak mi zrobiłaś. Jutro zmuszę cię do zrobienia czegoś bardzo złego. Mauhahaha
-Śmierdzisz rumem Malibu... fu.
-A ty nim pachniesz.... o patrz to ten domek nie?
-Wygląda jak tamten. Byliśmy strasznie blisko.
-Chyba o odprowadzaniu mówiliśmy parę razy.. nie jestem pewien.
-Bziuuuummm.... usiądźmy pod drzewem. Nie dojdę tam.
Usiedli oboje pod drzewem...
-wiesz coś czuję, że.....
-zzzzzzzzzzzzzzzz
-Mrum?
-Zzzzz....
-Hehehe...
Oboje zasnęli pod drzewem obok domku. A Lil obserwowała ich z dachu.
__________________________________________________
A co będę dziewczynie żałować xD Ale.. oczywiście skończy się "jak zwykle" :K


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Nie 16:21, 17 Wrz 2006    Temat postu:

Tymczasem Cenere nerwwo machnęła ogonem. Nie lubiła czekać. Jeśli ktoś nie padł na kolana drąc sie "nie zabijaj mnie, pani" w przeciagu 5 sec od czasu zobaczenia jej, zaczynała sie złościc. Nie czekajac na odpowiedź Corwela, mrugnęła oczami i powiedziała grobowym głosem:
- Ech. Pewnie nie chcesz. Nudzi mi się. Ja tam lubię się zabawić... A Ty chyba lubisz strach...
Jej ciało zaczęło się zmieniać. Zamiast sierści, pojawiła się łuskowata skóra ze stwardniałej magmy. Na oko nie była dużo twardasz, niż ciało krokodyla. Pysk lekko skrócił sie i poszerzył, wyrosły rogi na głowie i szyi. No i granatowa "grzywa". Dziewczyna stała się Behemothem, potworem zdolnym do najbardziej bestialskich czynów. Stanęła na czterech łapach.

Cenere z impetem wskoczyła na pobliski stolik, zgniatajac jego zawartość. Muzyka ucichła, pierwsze nuty zdziwienia przeszyły nozdrza kreatury. Sprawczyni zamieszania wyciągnęła pysk i ryknęła. Siła ciemności wędrowała razem z tym przerażającym dźwiękiem. Słychać w nim było śmierć, chaos i własną zgubę. Wizja cmentarza nocą ogarnęła umysły ludzi. Przez chwilę wydawało się, że czas ustatnie, zamknięty w grobowej pieśni chaosu. I nagle wszystko odmieniło się. Zapachy dochodzące z kuchni zostały brutalnie zniszczone przez kłującą w nozdrza woń strachu i przerażenie. Goście restauracji zerwali sie z miejsc i zaczęli uciekać w popłochu, krzycząc.
Cenere zeskoczyła ze stołu i złapała pierwszą lepszą osobę za kark. Przygwoździła ją łapą do ziemi i jednym ruchem rozerwała jej brzuch. Magmowy pysk przysunął się do rany, białe kły błysnęły, gdy ociekając nieswoją krwia, skrytobójczyni przełknęła kawał ludzkiego mięsa. Pociągnęła duzy łyk świeżej krwi.
- Jak dawno tego nie piłam... LUDZKA krew... Nie to tanie, zwierzęce badziewie... Teraz czuje, że żyję...
- SERIO? JAKIE TO UCZUCIE?- usłyszała głos o grobowym brzmieniu.
- Witaj, Śmiercio. On był magiem?
- TAK.
- Och. Krew magów jest jeszcze lepszaaaaa...
- HMMM... MUSZE KIEDYŚ SPRÓBOWAĆ.
- Zanim go zabierzesz, pozwól mi dokończyc kolację. A moze chcesz zjeść ze mna?
- JA NIE JEM.
- Zapomniałam... Cóż za nietakt... No- mruknęła przełykajac ostatni kęs krwistego mięsa.- Na mnie już czas.
- I NA NIEGO- opowiedział Śmierć, unosząc kosę.
Corwel spojrzał w kierunku, z którego dochodziły głosy. Śmierć zniknął. Jedyne co zostało z trupa, mała kałuzka krwi, wsiakała w parkiet. A w miejscu, gdzie stała Cenere, ostatni kawałek cienia przemknął między stołami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 36, 37, 38 ... 50, 51, 52  Następny
Strona 37 z 52

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin